fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

13.7 C
Warszawa
sobota, 27 kwietnia, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Anna Politkowska – sylwetka rosyjskiej dziennikarki i działaczki społecznej

Anna Politkowska była rosyjską dziennikarką, która na długo przed inwazją na Ukrainę przestrzegała zarówno swoich współobywateli, jak i międzynarodową społeczność, przed tym, jakie zagrożenia niesie ze sobą „putinizm”. Została zamordowana 7 października 2006 roku – jej postać wspomina „La Croix”.

Warto przeczytać

Pewnego dnia Anna Politkowska znalazła kopertę w kieszeni marynarki swojego męża, Aleksandra Politkowskiego. Mężczyzna nie wiedział o jej istnieniu. List napisany został przez radziecką gwiazdę telewizyjną i wsunięty do kieszeni ukradkiem, gdy Aleksander wygłaszał gościnne wykłady w Mińsku, stolicy ówczesnej Białoruskiej Socjalistycznej Republiki Radzieckiej. Anna uratowała tajemniczy list przed wypraniem.

Zdziwiona, ale zaciekawiona, Anna zaczęła czytać słowa zapisane czerwonym długopisem. Dotyczyły okropnych warunków panujących w tamtejszym ośrodku hematologii dziecięcej. W szpitalu znajdowały się dzieci napromieniowane w wyniku awarii w Czarnobylu, które masowo umierały przez brak leków i opieki. Było to w 1988 roku, dwa lata po katastrofie w elektrowni atomowej, a skażenie nadal zabijało ludzi przy obojętności władz. Powiedziała mężowi o koszmarze, jaki wyczytała z listu.

Moskwa końca lat 80.

Aleksander Politkowski nie był początkowo zainteresowany sprawą ośrodka hematologii, ale nieustępliwa żona w końcu go przekonała.

„Nie pamiętam momentu, kiedy po dyskusji zmieniłem zdanie” – wspomina mąż Anny.

Wrócił do Mińska i nagrał stan ośrodka ukrytą kamerą. Opracowany przez niego materiał wywołał wielkie poruszenie w ZSRR. Sam Michaił Gorbaczow, przywódca Związku Radzieckiego, postanowił wybrać się tam z wizytą. Nagle znalazły się zapasy potrzebnych leków i stan małych pacjentów znacząco się poprawił. Anna była bardzo zadowolona, że mogła przyczynić się do tak pozytywnych zmian. W jej opinii dziennikarstwo temu właśnie miało służyć: wytrwałej i upartej walce o lepszy świat.

Anna miała wówczas 30 lat i kariera nieustraszonej dziennikarki śledczej, która dała się rozpoznać na całym świecie dzięki reportażom o czeczeńskiej wojnie oraz „putinizacji” umysłów. Jeszcze czekało na nią – tak jak brutalne zabójstwo, które przerwało jej życie.

Wtedy jednak była w pierwszej kolejności matką. Aleksander Politkowski, mąż Anny, był reporterem znanego wówczas programu telewizyjnego pod tytułem „Wzgliad” („Spojrzenie”) i ciągle zajęty był pracą, więc kobieta zajmowała się domem oraz dziećmi – Ilją i Wierą.

Rodzina Politkowskich mieszkała w ciasnym dwupokojowym mieszkaniu przy ulicy Herzena, w historycznym centrum Moskwy. Warunki nie były łatwe, bo to czas załamania gospodarki, który widać gołym okiem w formie pustych półek w sklepach i długich kolejek przed nimi. Mimo to Politkowscy z entuzjazmem wyczekiwali przyszłości, w której towarzysz Michaił Gorbaczow obiecuje pierestrojkę (przebudowa) i głasnost (jawność). Aleksander wraz z kolegami co tydzień uchylał rąbka cenzury w swoim programie „Wzgliad”, poruszając tematy, które wcześniej stanowiły tabu, takie jak stalinizm, homoseksualizm czy wojna w Afganistanie.

Edukacja Anny

Aleksander to postawny, inteligentny mężczyzna pochodzący z przedmieścia Moskwy. Gdy kończył pracę w biurze, często zabierał kolegów do siebie, jedli tosty i rozmawiali o polityce. Cieszył się dużą popularnością, która lata później pozwoliła mu zostać posłem. Jego żona była mniej charyzmatyczna, pełna naturalnej elegancji przysłuchiwała się rozmowom w milczeniu. Czasem jednak odzywała się i często podkreślała, że jest kreatywną oraz wolną kobietą.

Położywszy dzieci do łóżek, mogła poświęcać się pracy nad swoimi pierwszymi śledztwami dziennikarskimi, które publikowała w „Megalopolis Express”. Stukot maszyny do pisania przeszywał nocną ciszę. Aleksander wolał obiektyw kamery, ale Anna przekonana była o sile słowa pisanego. Od dziecka uwielbiała czytać. Urodziła się w 1958 roku w Nowym Jorku, w rodzinie radzieckich dyplomatów ukraińskiego pochodzenia. Dzięki temu szybko zaznajomiła się z książkami zabronionymi w krajach byłego Związku Radzieckiego.

„Zakazana literatura wywarła na mnie głęboki wpływ” – powie kiedyś swojemu francuskiemu wydawcy.

Chodząc do szkoły średniej, Anna pokazywała dwa oblicza. Z jednej strony była świetnie uczącą się prymuską, z drugiej strony – małą buntowniczką, która potrafiła bronić niesprawiedliwie ukaraną koleżankę przed dyrektorem szkoły. Zależało jej na prawdzie oraz sprawiedliwości, nie zważała na ich koszty. Idąc na studia, wybrała więc dziennikarstwo. Chciała w ten sposób pomagać ludziom. Zaczynała od reportaży o wojsku, sierotach i mniejszościach.

Odwaga młodej reporterki

Związek Radziecki z czasem zaczął się rozpadać, jednak przejście Rosji do gospodarki rynkowej spowodowało gwałtowny wzrost kosztów życia. Anna wciąż była zajęta: próbowała pogodzić swoje zlecenia dziennikarskie z opieką nad nastoletnimi dziećmi, walką o zapełnienie lodówki i troską o podupadającego na zdrowiu męża. On sam stracił na popularności – nie pasował do nowych mediów z czasów prezydentury Borysa Jelcyna. Jego dawny program nie był już emitowany, a nowy – „Biuro polityczne” – okazał się porażką.

Aleksander próbował coraz częściej topić swe niepowodzenia w kieliszku. Kiedy więc dzwoniono do mieszkania przy ulicy Herzena, zwykle chciano rozmawiać z panią Politkowską, dziennikarką zatrudnioną w tygodniku „Obszczaja Gazieta”. Pracowała tam tylko na pół etatu, ale szybko przejęła rubrykę społeczną, w której zajmowała się problemami (głównie ubóstwem) emerytów, bezrobotnych i dzieci, czyli tych, którzy w czasie dzikiego kapitalizmu Jelcyna ucierpieli najmocniej. Anna była zadziorna, bezkompromisowa i szybko zaczęła budzić lęk wśród nieuczciwych wyzyskiwaczy.

Oleg Orłow, jeden z liderów organizacji praw człowieka Memoriał, którą rosyjski Sąd Najwyższy rozwiązał w grudniu ubiegłego roku, wspomina pierwsze spotkanie z Anną, do którego doszło w 1995 roku podczas konferencji prasowej dotyczącej przemocy w okresie pierwszej wojny w Czeczenii. Wtedy to młoda dziennikarka zaatakowała Orłowa pytaniami: „Dlaczego tak późno opublikowałeś ten raport? Dlaczego ukryłeś prawdę?”. Doszło do burzliwej dyskusji, przez którą nazwisko Politkowskiej na trwałe zagościło w pamięci aktywisty. Mieli okazję spotkać się jeszcze wiele razy, gdy w Czeczenii wybuchła kolejna wojna.

Zaczęła się ona jesienią 1999 roku. Rosyjskie społeczeństwo o zasadności tej agresji przekonywał wtedy nowy premier prezydenta Jelcyna – nieznany na szerszą skalę Władimir Putin. Inwazja na separatystyczną republikę rozpoczęła się, a dyrektor niezależnego dwutygodnika „Nowaja Gazieta” Dmitrij Muratow, chciał wysłać na miejsce nową reporterkę – Annę Politkowską. Anna powiedziała wtedy swojej córce, że postanowiła przyjąć propozycję dyrektora gazety, ale ograniczyć swój wyjazd tylko do tygodnia. Nigdy jednak tak się nie stało, a Czeczenia została jednym z jej najważniejszych tematów.

„W czasie demontażu ZSRR, a potem za rządów Borysa Jelcyna, przeszliśmy rewolucję osobistą, równoległą do rewolucji społecznej, która wstrząsała krajem. Z chwili na chwilę znikało wszystko: sowiecka ideologia, tania kiełbasa, pieniądze i pewność, że za murami Kremla jest mały ojciec, który choć jest despotyczny, to przynajmniej nad nami czuwa. Drugim wstrząsem było moratorium na zadłużenie i krach z 1998 roku. Po 1991 roku i skutecznym wprowadzeniu gospodarki rynkowej w naszym kraju, wielu z nas zdołało zarobić na skromne życie. Stopniowo powstawała rosyjska klasa średnia […] zdolna do promowania demokracji i gospodarki rynkowej. Z dnia na dzień wszystko to zostało zmiecione [przez krach z 1998 r.]. Wielu ludzi, wyczerpanych codzienną walką o przetrwanie, nie było w stanie poradzić sobie z tym nowym zrządzeniem losu. Po prostu poszli na dno i zniknęli bez śladu. Trzeci wielki przewrót nastąpił wraz z dojściem do władzy Putina i pojawieniem się jego kapitalizmu w rosyjskim stylu pomieszanego z neosowietyzmem. […] Doktryna gospodarcza Putina to ideologia sowiecka oddana na usługi wielkiego biznesu. Jednocześnie sprzyja odrodzeniu się naszej starej dobrej nomenklatury, elity biurokratów, którzy rządzili naszym krajem w czasach ZSRR”.

Fragment „La Russie selon Poutine”, dokumenty Folio, 2006, s. 138.

Problematyczna reporterka

W lutym 2001 roku Anna Politkowska weszła do namiotu sztabowego w Czeczenii. Była brudna i zmęczona, ale zadowolona ze swojego przyjazdu do tego targanego wojną kraju. Przez dwie godziny rozmawiała z pułkownikiem – to wystarczyło jej do kolejnego artykułu dla „Nowaja Gazieta”, w którym publikowała swoje doniesienia o nadużyciach rosyjskiej armii w czasie drugiej wojny czeczeńskiej (1999-2009).

Jednak, kiedy próbowała wyjść z obozu, na jej drodze stanęli funkcjonariusze rosyjskiej Federalnej Służby Bezpieczeństwa (FSB). Rzucali w jej stronę obelgi, groźby, padły też ciosy. W końcu wylądowała pod wyrzutnią rakiet typu „Grad”, słyszała kanonadę wystrzałów i była przekonana, że zginie rozstrzelana na miejscu. Lecz to był tylko pokaz siły, wszystko skończyło się nagle, choć przesłuchania trwały przez resztę nocy.

Dyrektor gazety Dmitrij Muratow, zaniepokojony zniknięciem wojennej korespondentki, wszczął międzynarodowy alarm. Zaangażował międzynarodową prasę, by odnaleźć reporterkę.

„Zawsze baliśmy się, kiedy ona tam była” – wspomina Annę jej koleżanka, Galina Muratow.

W końcu jednak, po długich przesłuchaniach i zamknięciu przez dwa dni w bunkrze, reporterka została wypuszczona.

„Przez miesiąc przejmowała mnie panika za każdym razem, gdy widziałem ludzi w mundurach… Potem się uspokoiłam i wróciłam do normalnego życia” – wspominała w swojej książce o Czeczenii.

Zaczął się XXI wiek, Anna Politkowska miała 40 lat i nie była już matką małych dzieci, nad którymi opieka pozwalała jej jedynie na dorywcze pisanie. Ilja i Wiera były już pełnoletnie, mąż się wyprowadził. Anna mogła teraz w pełni poświęcić się pracy dziennikarskiej i pisaniu o Czeczenii. Wyjeżdżała tam przeszło 50 razy. Przywoziła ze sobą historie o grabieżach, zniszczeniach, gwałtach, egzekucjach i korupcji. Wojna sporo kosztuje, ale Anna ukazała, jak wielką cenę płacą za nią zwyczajni ludzie.

Reporterka próbowała upodobnić się do kobiet z Groznego. Ubierała się jak one, kwaterunek znajdowała wśród miejscowych, nie korzystała z bieżącej wody. W książce wspomina później: „Podczas relacjonowania jestem pozbawionym snu, głodnym, brudnym i przerażonym na śmierć człowiekiem tak jak każdy inny mieszkaniec Czeczenii”.

Nie korzysta z wojskowej eskorty, w ogóle z dystansem podchodzi do dziennikarstwa uprawianego w ramach armii. Jej rosyjscy koledzy po piórze koncentrowali się na oficjalnych sprawozdaniach, ale jej takie uprawianie dziennikarstwa nie interesowało.

„Skupiła się na cierpieniu i ludzkich kosztach wojny” – mówi działaczka na rzecz praw człowieka Sasza Kułajewa, która spotkała Annę w Czeczenii.

Bezkarność katów

W zimie 1999 roku rebelianckie miasto Grozny było metodyczne niszczone przez rosyjską armię. Kto tylko mógł, uciekał z jego centrum. Tak postąpił między innymi personel domu opieki dla seniorów, pozostawiając kilkudziesięciu głodujących staruszków niezdolnych do ucieczki. Politkowska napisała poruszający artykuł do gazety, ale nie poprzestała na tym: tak długo naciskała na władze zarówno Czeczenii, jak i Rosji, aż w końcu dopięła swego. Między jednym a drugim zamachem bombowym Rosjanie zorganizowali ewakuację pacjentów ośrodka.

Anna przesłała artykuły do niewielkiej redakcji „Nowej Gazety”. Koncentrowała się na losach ludzi i ich konkretnych historiach, które rozgrywały się na tle działań militarnych. Często pisała z perspektywy własnych doznań w pierwszej osobie.

„We wszystkim, co napisała, zawsze były emocje” – przyznała jej przyjaciółka i tłumaczka jej książek Galia Ackerman.

Artykuły Politkowskiej często zmierzały ku pytaniu o to, do czego prowadzi obecna sytuacja, ale też co należy zrobić, jakie podjąć działania.

Po miesiącach spędzonych w Czeczenii Anna Politkowska zauważyła, że obserwowane przez nią nadużycia armii rosyjskiej nie są wcale jednostkowymi odstępstwami, ale przerodziły się w regularne, systemowe działania. Zaczęło się od dzikich zaczistek („czystek”), które znane były już z wcześniejszej wojny w Afganistanie. Doszły do tego obozy filtracyjne – zamykano w nich ludzi podejrzewanych o agresywną postawę wobec Moskwy. Strażnicy tych obozów to żołnierze biorący wcześniej udział w krwawym tłumieniu buntów w syberyjskich koloniach karnych. Tortury i gwałty to elementy obozowej codzienności. Więźniowie znikają bez śladu, a kaci są bezkarni.

Dzisiaj, dwadzieścia lat później, te piętnowane przez Politkowską praktyki – czystki i obozy – wracają w kolejnej rosyjskiej inwazji – na Ukrainę.

Mieszkańcy chcą porządku

Pod adresem Politkowskiej często pojawiają się zarzuty, że jest antyrosyjska. Odpowiadała, że często stawała w obronie rosyjskich żołnierzy, dla których warunki życia w armii były poniżające, a dowództwo niejednokrotnie żartowało z ponoszonych strat. To dzięki jej artykułom rosyjscy żołnierze zyskali możliwość dzwonienia do swoich rodzin – a przynajmniej część rosyjskich żołnierzy. To ona była ostatnią nadzieją matek, które chcą znać prawdę o okolicznościach śmierci swoich dzieci.

Zainteresowanie żołnierzami w przypadku Politkowskiej nie kończyło się wraz z ich przejściem do cywila. Dziennikarka wiele czasu poświęcała także weteranom i widziała problemy, jakie pojawiają się, kiedy opuszczają oni wojskowe szeregi – widziała, jak swoją traumę przenoszą do społeczeństwa. Anna uważała, że agresja weteranów powoli rozprzestrzenia się na rząd i resztę Rosjan.

Dziś inny rosyjski reporter, Paweł Kanygin, przyznaje: „Nie podzielaliśmy jej punktu widzenia na faszyzację reżimu. Faszyzm był dobry dla filmów historycznych. Nie chcieliśmy widzieć ani słyszeć. To było zbyt trudne”.

Na tej obojętności się nie kończyło. Czeczeńscy cywile spotykali się z pogardą, a nawet nienawiścią rosyjskiego społeczeństwa. Uważano ich automatycznie za potencjalnych terrorystów.

Wolność, która była tak istotnym aspektem pierestrojki, teraz nie miała już takiego znaczenia – ponowny wzrost gospodarczy sprawił, że ludzie zaczęli domagać się większego porządku. Był początek XXI wieku i nowa klasa średnia chętnie jeździła do Ikei po nowe meble – a tych w Rosji nareszcie nie brakuje. W okresie wakacyjnym ludzie wyjeżdżali do tureckich hoteli na wakacje all inclusive.

„Anna czuła się nie na miejscu w tej radosnej Moskwie. Psychicznie i emocjonalnie była w Czeczenii” – wspomina jej przyjaciółka Galia Ackerman.

„Malika Elmurzajewa mieszka w pierwszej dzielnicy Groznego, na ulicy Kirowa, w ruinach pięciopiętrowego budynku. W na wpół zniszczonym korytarzu, w którym znajduje się jej mieszkanie, nie ma mężczyzn. Tylko kobiety. Ostatniej nocy, około 2 w nocy, do jej okna na parterze rozległo się pukanie: „Otwierać, suki, to zaczistka (»sprzątanie«)!”. Otworzyła, oczywiście. W przeciwnym razie żołnierze wysadziliby drzwi granatem. Grupa chłopaków w mundurach, zamaskowanych – Rosjanie i Czeczeni. Oczywiście nie była to zaczistka w poszukiwaniu czeczeńskich bojowników: po prostu przyszli splądrować budynek, który był już kilkakrotnie plądrowany. W mieszkaniu Malika spały trzy inne kobiety z jej rodziny. Po oświetleniu latarkami sylwetek każdej z nich, gang postanowił zgwałcić 15-latkę. […] Jeden z mężczyzn złapał Malikę za włosy i ściągnął ją ze schodów, uniemożliwiając jej wstanie. Kazali jej pukać do drzwi innych mieszkań i prosić o otwarcie, po czeczeńsku, jakby była sąsiadką. […] Obecne kobiety były bite niemiłosiernie – uderzane w nerki, głowę, łydki – kolbami karabinów i kijami. Malika wzięła to na siebie: była używana jako worek treningowy dla stóp”.

Fragment książki „Czeczenia, rosyjski dyshonor”, Buchet-Chastel, 2003.

Dziennikarstwo i działalność społeczna

Jeśli Anna Politkowska nie zbierała akurat materiałów do swoich reportaży z Czeczenii, przyjmowała ludzi w swoim biurze w redakcji „Nowej Gazety”. W korytarzu przed drzwiami zawsze czekała grupka ludzi – ludzi, których dotknęło jakieś nieszczęście i nie wiedzieli, do kogo innego mogą zwrócić się o pomoc.

Redakcja obawiała się wybuchów swojej reporterskiej gwiazdy, bo ściągały na nią nieraz kłopoty ze strony władzy. Anna jednak z wyrozumiałością i cierpliwością wysłuchiwała tragicznych historii ludzi, którzy przychodzili do jej biura. Nie wszystkie relacje były spójne, nie każdy rozmówca – przy zdrowych zmysłach. Jednak Politkowska wysłuchiwała każdego do końca – z szacunku.

Niektórzy przychodzili w ważnych sprawach. Matki żołnierzy, które nie znały losów swoich dzieci. Ofiary przemocy ze strony żołnierzy albo urzędników. Ale też ludzie potrzebujący praktycznej pomocy – w zapisaniu dziecka do szkoły albo emigracji do Zachodniej Europy.

Czasami pomoc Anny polegała na napisaniu artykułu, czasami na wykonaniu telefonu – albo jednym i drugim.

„Przed drzwiami Anny zawsze była kolejka” – wspomina Galina Mursalijewa, z którą Politkowska dzieliła biuro aż do śmierci.

Politkowska lubiła zacierać granice dzielące dziennikarstwo i działalność społeczną. Pisała artykuły, które miały pomagać ludziom. Jeśli zamiast tego lepiej było złożyć skargę u władz – nie wykorzystywała tematu, tylko pisała skargę. Dziennikarstwo miało ukazywać prawdę, ale nie było do tego ograniczone. Powiedziała kiedyś „La Croix”, że dziennikarstwo „daje mi środki do pomocy ludziom, którzy są bardziej nieszczęśliwi niż ja. Jeśli piszę o ofierze, moim celem nie jest doprowadzenie czytelników do płaczu, ale poruszenie władz. Gdy administracja nie reaguje, odbiera to jako osobistą porażkę”.

Jej praca miała posłanniczy charakter. Dźwigała na swoich barkach olbrzymi ciężar. Krewni woleliby, by więcej czasu poświęciła swojemu nowemu norweskiemu partnerowi.

„Wielu jej kolegów mówiło przed zamordowaniem, że nie jest prawdziwą dziennikarką, że trzeba umieć oddzielić emocje od pracy i umieć nabrać dystansu do rzeczywistości” – wspomina Oleg Orłow.

Orłow był liderem organizacji Memoriał, broniącej praw człowieka, Anna często bywała w biurach tej organizacji w Groznym, gdzie jej działacze nieraz mogli widzieć, jak wysłuchuje historii ofiar ze łzami w oczach.

„Była jednocześnie bardzo silna i bardzo wrażliwa” – przypomina Jekaterina Sokirianska, była pracownica organizacji.

Przyjaciółki ze strefy wojny

Na początku XXI wieku organizacje pozarządowe nie były jeszcze postrzegane jako elementy „zagranicznej agentury”, a prasa była odbierana jako niezależna. Jeśli adwokat dobrze się postarał, rosyjski sąd uwzględniał materiały prasowe.

„W każdej chwili można było zadzwonić do Anny, mając pewność, że napisze tekst, który może uratować życie” – dodaje społeczniczka Jekaterina Sokirianska.

Jednocześnie zdarzało się, że jej rozmówców mordowano. Nosiła na sumieniu wiele niewidzialnych ran.

Na czas pobytu w Czeczenii, Politkowska zakwaterowała się u działaczki Memoriału Natalii Estemirowej w Groznym. Podczas zimowego oblężenia (grudzień 1999 – luty 2000) wojska rosyjskie zbombardowały budynek i wejście do niewielkiego, dwupokojowego mieszkania prowadziło przez kładkę nad dziurawą podłogą korytarza. Nie było tam mediów – ani prądu, ani bieżącej wody. Mieszkańcy nosili wodę w wiadrach po schodach, a gotowali na kuchence gazowej. Woda po gotowaniu często służyła im do mycia.

Wraz z Estemirową stały się niezłomnymi dziennikarkami śledczymi w ogarniętym wojenną zawieruchą Groznym. Obie podążały za sprawiedliwością. Setki niebezpieczeństw, jakim stawiały czoła, zbliżyło je do siebie. Nocami, w słabym świetle, pisały swoje teksty, a Lana – dziecko Natalii – spało na wersalce.

Lana była oczarowana Anną, której postura i powaga przywodziły na myśl nauczycielkę. Zresztą często przywoziła dziewczynce książki z Moskwy. W Groznym biblioteki zamknięto, więc to nie lada skarby. Dziewczynka miała do niej zawsze mnóstwo pytań, ale ograniczała je maksymalnie, nie chcąc przeszkadzać dziennikarce w pracy.

W czerwcu 2004 roku Lana miała 10 lat i czekała na powrót mamy i jej przyjaciółki. Robiło się coraz później, a kobiety nie wracały. O godzinie 21 zaniepokojone, ale rezolutne dziecko poszło do sąsiadów. Dopiero kolejnego dnia okazało się, że kobiety wróciły dopiero po trzeciej w nocy, ponieważ tak przeciągnęło się ich spotkanie z Ramzanem Kadyrowem – wówczas wicepremierem Czeczenii, którego Władimir Putin wybrał na przywódcę tej zbuntowanej prowincji. Już niedługo Kadyrow miał się stać despotą i podczas spotkania z dziennikarkami pokazał, na co go stać.

Na spotkaniu, otoczony przez swoich zwolenników, Ramzan Kadyrow zachowywał się agresywnie, był negatywnie nastawiony i próbował upokorzyć reporterki. Raz nawet uderzył Politkowską. Rozdzieliła ich Estemirowa. Także ochrona despoty próbowała obrazić kobiety, uważając je za wrogów nowego systemu.

Wracając ze spotkania, Politkowska wybuchła płaczem. Nie chodziło o uderzenie czy obelgi, ale o to, jakiego rodzaju człowiek stanął na czele Czeczenii.

Redakcja jej gazety była zaniepokojona stanem reporterki i postanawiała wysłać ją na jakiś czas w inne miejsce. Memoriał też oddelegował Estemirową do innego biura.

Anna Politkowska została zamordowana dwa lata po tym spotkaniu. Niedługo później, w 2009 roku, zginęła Natalia Estemirowa. W obu przypadkach nie odnaleziono sprawców.

„Zdarzyło się również, że zastrzelono nie tylko osobę, która ze mną rozmawiała, ale także członków jej rodziny. Mam na swoim „koncie dziennikarskim” 15-letniego chłopca, który został zabity wraz ze swoją matką, Markhą, działaczką wiejską, która podobnie jak Vakha Kossujew zbierała informacje o zbrodniach wojennych popełnianych na miejscowej ludności. Wszystko odbyło się w ten sam sposób: grupa żołnierzy przybyła do domu Markhi, poprosiła ją o potwierdzenie tożsamości, a następnie wyprowadziła ją i jej syna na podwórko i zastrzeliła. Czy umiesz z tym żyć? Nie wiem. Na której „półce” mojego sumienia mogę umieścić obraz syna Markhi, aby nie myśleć o nim codziennie jako o swoim najstraszniejszym grzechu? […] Pozostałam przy życiu, ale czy nie odbyło się to kosztem życia innych? Czy nie pchałam ich pod karabiny maszynowe żołnierzy? Oczywiście nieumyślnie, ale spłatałam im nieczystego figla… Co robić? Czy powinnam kontynuować, aby ich śmierć nie była, koniec końców, bezużyteczna? A jednak nic nie pozbawi mnie poczucia winy za tych, którzy poświęcili swoje życie dla mojej pracy – za mój opór wobec takiego dziennikarstwa, jakie powstaje, dzięki wojnie Putina, w Rosji. Mówię o dziennikarstwie ideologicznym, bez dostępu do informacji…”

Fragment książki „Czeczenia, rosyjska hańba”, Buchet-Chastel, 2003, s. 35-36.

Sława i samotność

Jesienią 2002 roku Anna Politkowska poleciała do Stanów Zjednoczonych, by odbyć tam niewielką trasę. Budziła duże zainteresowanie wszędzie tam, gdzie się pojawiła. Zbierała gratulacje i odznaczenia. Przyznano jej tytuł najbardziej odważnego dziennikarza roku.

„Amerykanie dotykają mnie jak egzotyczne zwierzę” – mówiła Anna zaprzyjaźnionej dokumentalistce Marinie Goldowskiej, która nagrywała rosyjską dziennikarkę w hotelowym pokoju.

Jeszcze zanim rozpakowała walizkę, Anna sprawdziła, czy z kranu płynie woda. To odruch z czasów Czeczenii.

Nagle w środku nocy rozdzwonił się telefon. Zaspana Anna podniosła słuchawkę i dowiedziała się, że czeczeńscy komandosi wzięli jako zakładników widzów Teatru Dubrowka w Moskwie. Grupa 40 uzbrojonych ludzi pozakładała ładunki wybuchowe na przypadkowe ofiary. Żądali wycofania armii rosyjskiej z Czeczenii. Chcieli, żeby to Politkowska prowadziła negocjacje, na co Kreml w końcu przystanął. Rządowy samolot zabrał Annę z najbliższego lotniska do Moskwy – amerykańska trasa została przerwana.

Czeczeńscy komandosi czekali w teatrze na przybycie jednej z niewielu Rosjanek, która zdobyła zaufanie Czeczenów. Wydawało się, że dojdzie do negocjacji, ale kiedy Anna przybyła w końcu na miejsce, nie została wpuszczona do teatru. Policja zablokowała jej wejście – Kreml zmienił zdanie, postanowił zaatakować. Do środka przez wentylację wpuszczono toksyczny gaz, a siły specjalne uderzyły na budynek teatru. Zginęli wszyscy komandosi i znaczna część rosyjskich widzów wziętych jako zakładników. Większość się udusiła toksycznym gazem.

„Zdeprawowane społeczeństwo domaga się komfortu, spokoju, nawet za cenę ludzkiego życia. Dziesiątki osób, które przeżyły, zostaną z nieodwracalnymi skutkami ubocznymi. Na koniec batalii prawnej dostaną tylko tyle odszkodowania, by opłacić pogrzeb. Ofiary i ich rodziny są traktowane tak samo, jak w swoim czasie traktowani byli Czeczeni” – mówi dziennikarz.

Jaka była reakcja rosyjskiej opinii publicznej? Niewiele współczucia, dominowało raczej pragnienie spokoju, komfortu okupionego choćby przez życie innych ludzi. Rosjanie coraz bardziej aprobują politykę Putina – przestali natomiast słuchać sygnalistów.

Chce za to słuchać międzynarodowa publiczność. Coraz więcej publikacji Anny Politkowskiej pojawiało się za granicą – wydawnictwa zbierały jej artykuły i publikowały w formie książkowej. W Rosji telewizja ją bojkotowała, ale dostawała zaproszenia do francuskiej stacji. W Strasburgu odbierała owacje od europarlamentu. Czy jednak to cokolwiek zmienia?

„Czeczenia to ślepy zaułek, prawdziwy ślepy zaułek, nic nie da się zrobić” – przyznał kiedyś przed nią amerykański kongresmen.

Na początku XXI wieku Zachód wolał podpisywać z Rosją kontrakty na dostawy gazu niż nakładać na nią kary za łamanie praw człowieka.

Przeszkadzająca sława

Kiedy międzynarodowa rozpoznawalność Politkowskiej rosła, rósł także problem, jaki stanowiła dla rosyjskiej władzy. Lista jej wrogów ciągle się powiększała, a znajdowało się na niej nie tylko wojsko, ale też Federalna Służba Bezpieczeństwa (FSB) oraz wielu skorumpowanych urzędników. Dyrektor jej gazety, Dmitrij Muratow, miał coraz większe obawy. Latem 2003 roku Juri Szczekoczichin, jeden z jego reporterów, zmarł z powodu zatrucia. Wcześniej był członkiem rosyjskiego parlamentu i poświęcił się piętnowaniu korupcji. Rok później Politkowska prawie poszła w jego ślady.

Było to 1 września 2004 roku, w dniu rozpoczęcia nowego roku szkolnego. Podczas uroczystej inauguracji, w której brali udział rodzice i uczniowie w szkole nr 1 w Biesłanie, do sali wtargnęło 30 uzbrojonych terrorystów. Tłum został wzięty jako zakładnicy, a rodzice, którzy próbowali stawiać opór – zastrzeleni. Rosyjskie siły specjalne otoczyły budynek szkoły i czekały na rozkazy z Kremla.

Anna Politkowska próbowała jak najszybciej dostać się z Moskwy do Osetii, gdzie położony jest Biesłan. Nie było to jednak łatwe zadanie, bo zawieszono wszystkie loty w tamtą stronę. Udało jej się w końcu znaleźć miejsce w samolocie lecącym do Rostowa nad Donem, czyli mniej więcej w połowie drogi. Nim jednak weszła na pokład, zadzwoniła do wysłannika czeczeńskich separatystów w Londynie, Achmeda Zakajewa. Udało jej się go namówić, by skontaktował się z przywódcą rebeliantów Asłanem Maschadowem i naciskał na żądanie uwolnienia zakładników. Skończyła rozmowę przed lotem i zapowiedziała, że oddzwoni po wylądowaniu. Tak jednak się nie stało – wystarczył łyk pokładowej herbaty, by zapadła w śpiączkę.

Przytomność odzyskała dopiero w szpitalu w Rostowie. Tam też dowiedziała się, że atak na szkołę w Biesłanie pochłonął 334 ofiary, w tym 186 dzieci. Próba otrucia do dziś pozostała niewyjaśniona. Nie udało się ustalić rodzaju trucizny, a pobrane od dziennikarki próbki krwi „przypadkowo” zniszczono. Powrót do zdrowia i zawodowej aktywności trwał kilka miesięcy.

Od tego czasu dla Anny Politkowskiej sytuacja w Rosji była coraz trudniejsza. Przestała być zapraszana na spotkania z urzędnikami. Inni rosyjscy dziennikarze zarzucali jej brak profesjonalizmu. Jej upór stał się męczący nawet dla tych, którzy mieli podobne poglądy. Redaktor „Nowej Gazety” prosił, by zajęła się innymi tematami – Putin odniósł zwycięstwo w Czeczenii, rebelia została zwalczona i pora podjąć inne problemy.

Anna niby słuchała, ale wszystko robiła po swojemu. Każdego roku pisała nowe raporty. Z każdej wizyty w Czeczenii wracała bardziej zmęczona. Znajomi widzieli, jak z powodu czeczeńskich tragedii popadała w coraz większe przygnębienie. Po jej śmierci przyjaciółka Marina Goldowskaja powiedziała: „Niektórzy ludzie mają twardą skórę, inni wrażliwą. Anna Politkowska nie miała w ogóle skóry. Nic, nawet bibuła papierosa, nie stało między nią, a jej bohaterami. Bez filtra dziennikarz stał się bólem ludu”.

Walka z zamiataniem czeczeńskiej przemocy pod dywan była beznadziejna i nigdy się nie kończyła, ale Anna Politkowska prowadziła ją w zasadzie do ostatniego tchu. Wiązało się z tym ogromne ryzyko.

„Nie wiesz, jak bardzo się boję. Każdej nocy, kiedy wracam do mojego domu, czuję się tak, jakby to był ostatni raz” – powiedziała raz czeczeńskiej przyjaciółce.

Kilka tygodni przed zabójstwem powiedziała natomiast Manon Loiseau, francuskiej dziennikarce: „Wie pani, dzisiaj mogą zrobić, co chcą. Są zdolni do wszystkiego”.

„Co dokładnie stało się w Czeczenii? Co się stało z nami, Rosjanami? Co zignorowaliśmy o sobie? Wojna odebrała tysiącom ludzi łożyska współczesnej cywilizacji. […] Neo-sowiecka Rosja, ukształtowana przez putinowską machinę państwową, podjęła się zbudowania na swoim terytorium enklawy braku praw obywatelskich. Można ją też nazwać strefą zamieszkania lub gettem dla Czeczenów. Bardzo ważne jest, aby to zrozumieć. Kraj, który przeżył 70 lat w socjalizmie i w ciągu kilkunastu lat zamienił się w demokratyczny walec, jest gotów powrócić, z nowego etapu swojej historii do brzydkiej tradycji z czasów carskich. […] Każdy, kto myśli, że zjawisko „czeczeńskie” ogranicza się do terytorium Czeczenii, jest niebezpiecznie naiwny. Jak brzydka infekcja lub gangrena, ten sposób myślenia, odczuwania i działania wdziera się do kraju i przeradza się w narodową tragedię, która dotyka wszystkich warstw społeczeństwa. Wszyscy staliśmy się bardziej dzicy. Ta brudna wojna stopniowo wytworzyła wszechobecną atmosferę wojny, w której normalne argumenty nie są już odpowiednie. […] Ludzie, nawet jeśli nie mają nic wspólnego z Czeczenią, stali się surowi, żrący, agresywni, gwałtowni. Jak można zawrócić? Jak wyrwać się z tego klimatu wojny domowej, która na słowo Putina zdobywa wszystkie serca?”

Fragment książki „Czeczenia, rosyjski dyshonor”, Buchet-Chastel, 2003.

Zabójstwo na zlecenie i trudności w złapaniu sprawców

Anna Politkowska wracała z zakupów. Obładowana siatkami wysiadła z samochodu w centrum Moskwy i pchnęła metalowe drzwi budynku przy Lesnaja 8. Była dopiero szesnasta, a Anna zdążyła już odwiedzić matkę w szpitalu, porozmawiać z ciężarną córką, wstąpić do supermarketu. Miała kontynuować swój artykuł o torturach w Czeczenii dla „Nowej Gazety”. Nie był to dla niej łatwy czas – matka zachorowała na raka, a ojciec zmarł na zawał serca, kiedy dowiedział się o jej chorobie. Mając tyle na głowie, nie zauważyła, że ktoś ją śledzi.

Dwóch mężczyzn, znając kod otwierający drzwi, weszło za nią do bloku. Jeden zatrzymał się przy klatce schodowej, drugi poszedł na parter. Kolejna dwójka czekała w zaparkowanym nieopodal samochodzie, gotowa do odjazdu lub pomocy. Anna wracała do swojego samochodu po resztę zakupów, ale kiedy zjeżdżała windą, w jej drzwiach stanął mężczyzna z wyposażonym w tłumik pistoletem „Makarow”. Strzelił cztery razy. 48-letnia dziennikarka upadła. Morderca porzucił broń na miejscu. Pięć minut później zwłoki kobiety odnalazł sąsiad. Był 7 października 2006 roku, rocznica urodzin Władimira Putina.

Wiadomość o morderstwie obiega całą Rosję i świat. Piszą o niej wszystkie gazety, mówią programy informacyjne. Nawet reżimowe stacje, które ignorowały Annę za życia, teraz przygotowują reportaże o wielkiej dziennikarce, bohaterce antyputinowskiego reportażu. „Nowaja Gazieta” miała nakład rzędu 160 tysięcy egzemplarzy, więc wielu Rosjan nigdy jej nie czytało, ale teraz wreszcie ją odkrywają. Putin jednak skomentował sytuację oschle: „Jej zdolność do wpływania na życie polityczne kraju była niezwykle znikoma”.

Koledzy i koleżanki Anny w „Nowej Gazecie” byli w szoku. Zastanawiali się, kto mógł zlecić morderstwo. Komu wtedy zależało na jej uciszeniu? Przecież nie pojawiała się w mediach głównego nurtu. Wszystko, co mogła napisać o Czeczenii, już napisała. Zdezorientowani reporterzy skupili się wokół redaktora naczelnego Dmitrija Muratowa, który niedługo dostanie Pokojową Nagrodę Nobla. Dla niego to już trzecia strata pracownika – po zabójstwach Igora Domnikowa (w 2000 roku) i Jurija Szczerbaka (w 2003 roku). Nie wiedział jeszcze, że w 2009 czekają go dwa kolejne morderstwa – Anastazji Baburowej i Natalii Estemirowej.

Muratow był wstrząśnięty. Nie ulegało wątpliwości, że śmierć dziennikarki była związana z jej aktywnością zawodową. Dyrektor zastanawiał się nawet, czy na jakiś czas nie zamknąć gazety. Koledzy przekonali go jednak, że byłaby to zła decyzja. Zamiast tego publikują specjalny zbiór artykułów zamordowanej. Jest w czym wybierać, bo przez sześć lat pracy przeprowadziła 500 dziennikarskich śledztw, wywiadów i analiz.

„Nie pamiętam numeru Nowej Gazety bez jednego z jej artykułów” – przyznaje Galina Mursaliewa.

Na pogrzeb na cmentarzu w Trojkowie przyszedł tłum składający się z krewnych, kolegów, społeczników, ale też wielu anonimowych, zwykłych obywateli, którym Anna kiedyś pomogła.

„Myślałam, że zabójstwo Anny wstrząśnie wszystkimi Rosjanami, uświadomi im, że ograniczanie praw i wolności poszło za daleko” – powiedziała później społeczniczka Mariana Katzarowa. – „Ku mojemu zdziwieniu zebrało się zaledwie 3 tysiące osób. I właśnie wtedy zrozumiałem, że Anna jest sama, głęboko samotna. W tłumie tego dnia urzędnicy rzucali się w oczy swoją nieobecnością”.

Rząd złożył jednak obietnicę, że odnajdzie i ukarze sprawców.

Sprawcy zostali nagrani na kamery monitoringu, co pozwoliło ustalić ich rysopisy. Okazało się, że to członkowie czeczeńskiego gangu działającego w Moskwie, którzy specjalizują się w płatnych morderstwach i są chronieni przez kilku skorumpowanych policjantów ze stolicy. Śledztwo długo się ciągnęło – co prawda mężczyzn czekających w samochodzie złapano po kilku miesiącach, ale strzelca dopiero po pięciu latach. Do tego pewnie też by nie doszło, gdyby nie równolegle prowadzone śledztwo dziennikarzy „Nowej Gazety”. Zabójcy zostali skazani na dożywocie.

Rozprawa miała miejsce w 2014 roku. Oskarżeni przyznali, że dostali za morderstwo 150 tysięcy dolarów. Nie chcieli jednak zdradzić, kto wydał zlecenie. Kreml chciał winą obarczyć Borysa Berezowskiego, oligarchę, który kiedyś pomógł Putinowi zdobyć władzę, ale obecnie był z nim skłócony i krył się w Londynie. Nie udało się jednak przekonać do tego tropu ani sędziów, ani rodziny, ani dziennikarzy. Do dziś nie wiadomo, kto stał za tym morderstwem.

Siergiej Sokołow, który został redaktorem naczelnym „Nowej Gazety”, też zajął się śledztwem w sprawie morderstwa jego koleżanki. Zbiór podejrzanych ograniczono do trzech nazwisk – wszystkich powiązanych z reżimem i Czeczenią, znających ofiarę. Sokołow przekazał nazwiska adwokatowi Anny oraz jej dzieciom. Sam był przekonany, że prawda o jej zabójstwie zostanie ujawniona po tym, jak upadnie aktualny rosyjski reżim.

W 2018 roku pojawiła się szansa na dalszy rozwój sprawy, kiedy Lom-Ali Gaitukajew, odbywający karę więzienia szef gangu, wysłał przez pośrednika wiadomość do redaktora. Jednak zanim zdążył mu wyjawić jakieś informacje – zmarł na nieznaną chorobę. Kolejny zbieg okoliczności.

Zabójstwo Anny Politkowskiej nie zatrzymało reporterów „Nowej Gazety” przed ujawnianiem niewygodnych prawd. W gazecie jej miejsce zajęła kolejna dziennikarka, Elena Milachina. Teraz ona pisała artykuły o niesprawiedliwości i krzywdzie, jaką wyrządzają ludzie Ramzana Kadyrowa.

„Kiedy Anna zmarła, nie zaprzestaliśmy trudnych relacji i śledztw” – zauważa reporter Paweł Kanygin. – „Przeciwnie, staliśmy się gniewni, odważniejsi, bardziej agresywni wobec rządu i ludzi, którzy za nim stoją”.

„Dyrektor Dymitr Muratow, kiedy stoi przed trudną decyzją, często zastanawia się, jak na jego miejscu postąpiłaby Anna Politkowska” – wspomina Kirył Martynow, jego zastępca.

Martynow i część pracowników „Nowej Gazety” przenieśli się na Łotwę, ponieważ rosyjski rząd przyjął w marcu prawo nakładające restrykcje w zakresie przekazywania informacji o inwazji na Ukrainę. Z Łotwy internetowa strona „Nowa Gazeta Europe” próbuje przetrwać atak rosyjskiej cenzury. Martynow zastanawia się chwilę, co Politkowska zrobiłaby wobec obecnej wojny na Ukrainie. W końcu odpowiada: „Nie mogła milczeć. Byłaby albo w reżimowym więzieniu, albo na Ukrainie. U boku tych, którzy cierpią”.

„Za kilka godzin Putin ponownie wstąpi na rosyjski tron. Wąskie horyzonty i szowinizm to cechy człowieka jego rangi. Ma tępą osobowość podpułkownika, który nigdy nie doszedł do stopnia pułkownika, maniery człowieka rosyjskich służb specjalnych, przyzwyczajonego do szpiegowania kolegów. […] Rosyjskie społeczeństwo wykazuje bezgraniczną apatię i oferuje mu potrzebne samozadowolenie. Na jego działania i przemówienia reagowaliśmy letargiem, a co gorsza strachem. Gdy „czekiści” [policja polityczna, poprzednik KGB] przejęli władzę, pozwoliliśmy im zobaczyć nasz strach, a tym samym zachęciliśmy ich do traktowania nas jak bydło. […] Putin przez czysty przypadek dostał w swoje ręce gigantyczną władzę i używa jej katastrofalnie. Nienawidzę go, bo nie lubi ludzi. On nami gardzi, widzi w nas tylko środek do celu, do rozszerzenia i utrzymania swojej władzy. Dlatego uważa, że ma prawo robić z nami, co chce, bawić się nami i manipulować nami, niszczyć nas, jeśli uzna to za konieczne. Dla niego jesteśmy niczym, podczas gdy on, który znalazł się przypadkowo na czele państwa, jest dziś równy carowi. […] Rosja miała już takich przywódców. Za każdym razem prowadziło to do tragedii, rozlewu krwi i wojen domowych”.

Fragment książki „La Russie selon Poutine”, Buchet-Chastel, 2005.

SourceLa Croix

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły

Translate »