To już nie dysonans poznawczy, nie zafałszowany obraz rzeczywistości, czy oparta na błędnych przesłankach szlachetna co do intencji utopia, ale szkodliwe działanie. Spowalnia ono proces decyzyjny, z natury rzeczy nie wolny od implikacji natury politycznej, co w przypadku Niemiec ma szczególną wagę i znaczenie. W konsekwencji oznacza nie tylko zwiększenie szans agresora, ale kolejne cywilne ofiary i straty w infrastrukturze, po stronie Ukrainy.
Wszystko zaś w sytuacji, gdy agresywne działania Rosji nie ograniczają się do terytorium Ukrainy. W ubiegły poniedziałek, holenderskie F-35 poderwały się w powietrze z malborskiego lotniska w reakcji na zbliżenie się rosyjskich samolotów zwiadowczych do polskiej przestrzeni powietrznej. Intruzi pod eskortą myśliwców z Luftwaffe zostali przepędzeni do strefy neutralnej. To standardowe działanie Rosjan, którzy uporczywie testują czas i sposób reakcji obrony powietrznej NATO.
W tym stanie rzeczy „Manifest na rzecz pokoju”, jak zatytułowano podpisany przez 69 osób apel skierowany do Olafa Scholza, brzmi jak jawna kpina. Ów „dokument” został zredagowany z inicjatywy Alice Schwarzer i Sahry Wagenknecht. Ta pierwsza jest znaną w Niemczech feministką i wydawcą, natomiast druga, była eurodeputowaną i wiceprzewodniczącą partii Die Linke, a obecnie z ramienia lewicy zasiada w Bundestagu.
„Manifest” wzywa niemieckiego kanclerza do „powstrzymania eskalacji dostaw broni” na Ukrainę. Gdyby te słowa wyszły spod ręki kremlowskich propagandystów, dałoby się to zracjonalizować. W obliczu znanych i udokumentowanych aktów agresji i zbrodni wojennych, noszących wszelkie znamiona zbrodni przeciwko ludzkości, słowo „eskalacja” brzmi jak urąganie walce narodu ukraińskiego, przy wsparciu demokratycznego świata.
Na tym nie koniec. W apelu czytamy, że kanclerz „powinien przewodzić sojuszowi na rzecz negocjacji pokojowych”. Uzasadnieniem tej tezy ma być stwierdzenie, że w 352 dniu wojny zginęło 200000 żołnierzy i 50000 tysięcy cywilów. Kontynuacja walk oznacza, że Ukraina stanie się krajem wyludnionym i zdewastowanym. „Ludzie w Europie w obawie o przyszłość swoją i swoich dzieci, boją się dalszej eskalacji wojny” – czytamy w „manifeście”.
Tyle że pomylono tu związek przyczynowo skutkowy. To tak, jakby rosyjska agresja była uprawniona, a obrona terytorium suwerennego państwa, stanowiła rodzaj uzurpacji. Zdaniem autorek „manifestu”, miałoby to jakoby prowadzić do „wojny światowej, a nawet konfliktu nuklearnego”.
Chcemy wierzyć, że podobnie, jak pacyfistyczne dążenia zachodnich intelektualistów zwanych przez Stalina „pożytecznymi idiotami”, tezy niemieckich aktywistek motywowane są szlachetnymi intencjami. Nie zmienia to w niczym faktu, że tu i teraz jawią się one jako skrajnie szkodliwe, wspierają bowiem rosyjską kampanię dezinformacji, godzą w spoistość sojuszniczą w ramach NATO i mobilizację opinii społecznej Zachodu, a w konsekwencji osłabiają wysiłek obronny Ukraińców.
Jak widać, Kreml ma szerokie wpływy w tzw. zachodnich środowiskach lewicowych. Mimo ponad trzech dekad od upadku ZSRR są one wciąż pod urokiem prorosyjskich sentymentów… i trzeba przyznać, że Putin potrafi z tego sprawnie korzystać.