Mnożą się oznaki rozpadu „konsensusu putinowskiego” – pisze Françoise Thom, francuska historyczka i była wykładowczyni na paryskiej Sorbonie. Polityka dążąca do oderwania się od Europy powoduje podziały między dwiema grupami rosyjskich elit. Już nie zgadzają się ze sobą bezwarunkowi putiniści popierający „zwrot ku Chinom” i wyedukowani historycznie „systemowi liberałowie”, rozumiejący, że bez Europy Rosja utraci jakiekolwiek znaczenie.
Dwa obozy
Nieugięci zwolennicy Putina napotykają na sprzeciw ze strony „systemowych liberałów” i „inteligentnych imperialistów”. Ci ostatni są świadomi, że reżim zmierza ku katastrofie. Do tego obozu należą notable, nawet niektórzy oligarchowie. Szerzej informuje o tym zjadliwy krytyk Putina, politolog Walery Sołowiej. Musi cieszyć się dużą opieką osób na wysokich stanowiskach, skoro bezkarnie publikuje na YouTube filmy, w których donosi, że wielu oficerów Federalnej Służby Bezpieczeństwa Federacji Rosyjskiej (FSB) jest niezadowolonych z polityki prezydenta. Uważa przy tym, że to właśnie FSB jako jedyna może uwolnić Rosję od obłąkanego dyktatora.
Ten drugi obóz uważa, że wojna w Ukrainie musi jak najszybciej się zakończyć i że Rosja powinna pracować nad zniesieniem sankcji, rozmawiając o tym z Zachodem. Obecnie nawet na rosyjskim YouTube dawni zwolennicy inwazji na sąsiednie państwo, tacy jak Konstantin Zatulin, pierwszy wiceprzewodniczący komitetu Dumy odpowiedzialny za kwestie WNP, integrację euroazjatycką i stosunki z rodakami, zauważają, że żaden z deklarowanych celów nie został osiągnięty. Dostrzegają już, że Rosja nie ma wystarczających sił, aby zwyciężyć przy tak szerokim wsparciu, jakie otrzymuje napadnięte państwo. Zatulin proponuje więc powrót do polityki dywersji: „Musimy zaproponować inną drogę, inteligentną propagandę, poprawne zachowanie, lepszy stosunek do tych, którzy znaleźli się na naszym terytorium” – radzi.
Dołącza do niego Aleksandr Kolpakidi, historyk służb specjalnych, dawniej gorący zwolennik „wykorzenienia faszyzmu na Ukrainie”. Krytykuje ostro tych, którzy grożą Zachodowi uderzeniem nuklearnym: „Wierzę, że na Zachodzie nie znajdziemy łajdaków, którzy chcą zniszczyć planetę. Zastanawiam się, czy ci, którzy wygłaszają takie uwagi, zdają sobie sprawę z tego, co mówią, czy też całkowicie postradali zmysły. Są całkowicie szaleni […]. Planują pójść do nieba ze swoimi kochankami, nieślubnym potomstwem i brudnymi pieniędzmi! […] Czy oni wyobrażają sobie, że te wszystkie groźby nuklearnej apokalipsy nie pozostawią po sobie śladu i zostaną zapomniane? […] Jak mogło do tego dojść? W czasach sowieckich wskazywaliśmy drogę naprzód, budowaliśmy nowy świat, a teraz jak wyglądamy? Nie jesteśmy już dla nikogo wzorem. Problem polega na tym, że dla dużej części narodu ukraińskiego nasz kraj nie jest ideałem. Jesteśmy mistrzami tylko w kradzieży i kłamstwach […]. Nasza polityka oscyluje między idiotycznymi groźbami a wyraźną chęcią negocjowania pokoju. […] Przez 23 lata mówiono nam, że mamy najpotężniejszą dyplomację na świecie, że gospodarka może pozostawiać wiele do życzenia, ale jeśli chodzi o sprawy zagraniczne, jesteśmy nie do pobicia. Teraz musimy rumienić się nawet przed Chińczykami, którzy nigdy nie spodziewali się takiego obrotu spraw”.
Jeszcze bardziej krytyczny jest Boris Nadieżdin, dyrektor Instytutu Projektów Regionalnych i Legislacji. Uważa i głośno o tym mówi, że trzeba odbudować normalne stosunki z Europą. Widzi jednak, że w obecnym reżimie politycznym Rosja nie ma możliwości powrotu do Europy. „Wszystko, co musimy zrobić, to wybrać innego prezydenta, który zbuduje normalne stosunki z krajami europejskimi. I wszystko wróci na swoje miejsce. Wybory prezydenckie odbędą się w przyszłym roku. Nic więcej nie powiem” – zaznacza.
Trudna prawda
Rosyjskie elity zostają stopniowo zmuszane do mierzenia się z twardą rzeczywistością. Odcięta od Europy rosyjska gospodarka kurczy się i więdnie. Nawet oligarchowie i bogaci Rosjanie nie mogą się już w pełni cieszyć swoimi fortunami. Odcięci zostali od swoich europejskich rezydencji, jachtów, nie mogą spędzać wakacji w wielu atrakcyjnych miejscach.
Françoise Thom zauważa, że także „aparatczycy średniego szczebla z nostalgią wspominają czasy sprzed 24 lutego 2022 r., kiedy mogli robić zakupy w Mediolanie i wygrzewać się na słońcu w Cannes. Widzą, że zwrot ku Chinom był niebezpieczną iluzją, a Pekin zamierza wykorzystać osłabionego partnera. Co gorsza, dostrzegają, że sankcje poważnie wpłynęły na zdolności wojskowe Rosji”.
Rosjanie na ogół zdają sobie sprawę z faktu, że ich kraj jest zależny od Europy. Jeśli wierzyć Sołowiejowi, ten drugi obóz – rodząca się „partia pokojowa” – jednomyślnie uważa, że zawieszenie broni nie jest możliwe, dopóki Putin jest u władzy. Jednak w zasadzie nikt z nich nie rozważa oddania Krymu Ukrainie, a tylko nieliczni są gotowi powrócić do granic sprzed 24 lutego.
Putiniści kontratakują
Najzagorzalsi putiniści nie odpuszczają nawet w obliczu niekorzystnych dla ich kraju faktów. Sam Putin szybko powrócił na forum publiczne, po tym, jak Prigożyn przyćmił go w wiadomościach. Wzbudziło to spory niepokój przywódcy Rosji.
Opublikowany 13 czerwca artykuł Siergieja Karaganowa „Trudna, ale niezbędna decyzja” jest swoistym manifestem dla zagorzałych zwolenników rosyjskiego prezydenta i jego twardego stanowiska. Autor uważa za niezbędny powrót Ukrainy na orbitę Rosji. Równocześnie byłby to tylko pierwszy etap ogromnego procesu redystrybucji władzy wśród światowych elit. Według niego pierwszej fazie powinno towarzyszyć wypędzenie Amerykanów z Europy i ustanowienie rosyjskiej hegemonii od Atlantyku po Ural. Ale od kiedy Zachód się skonsolidował, Karaganow powrócił do dawnej radzieckiej ideologii i retoryki. Krzyczy obecnie o „zaostrzeniu w skali globalnej walki klasowej” z Rosją, Rosją wskazującą drogę do emancypacji narodom, które cierpiały z powodu „500 lat zachodniego wyzysku”. Jest to przeróbka tezy Stalina mówiącej, że opór klas potępionych przez historię stawał się coraz bardziej zaciekły wraz z sukcesami socjalizmu.
Karaganow w sytuacji, która obecnie jest związana z Ukrainą, widzi dla Rosji jedno tylko wyjście – podporządkować sobie ludzi Zachodu, by przestali pomagać Kijowowi. Tyle że Zachód przestał już bać się Rosji, ale putinista twierdzi, że: „Wróg musi wiedzieć, że jesteśmy gotowi do wyprzedzającego uderzenia odwetowego za wszystkie jego obecne i przeszłe agresje, aby zapobiec ześlizgnięciu się w kierunku globalnej wojny termojądrowej. […] Wielokrotnie mówiłem i pisałem, że jeśli opracujemy dobrą strategię odstraszania, a nawet użycia broni nuklearnej, ryzyko odwetowego uderzenia nuklearnego, a nawet jakiegokolwiek innego uderzenia na nasze terytorium, może zostać zminimalizowane. Tylko jeśli w Białym Domu zasiądzie szaleniec, który w dodatku nienawidzi swojego kraju, Ameryka zdecyduje się uderzyć w »obronie« Europejczyków, doprowadzając do odwetu i poświęcając na przykład Boston na rzecz Poznania. Lecz co się stanie, jeśli się nie wycofają? Co, jeśli całkowicie stracą instynkt samozachowawczy? Wtedy będziemy musieli uderzyć w grupę celów w wielu krajach, aby przywrócić rozsądek tym, którzy stracili rozum”. Karaganow chce tego w imię „promiennej przyszłości”, w której Rosja schroni się za plecami Chin, oczekując od świata wdzięczności za ogromną przysługę uwolnienia go od odwiecznego ucisku Zachodu.
„Tak więc proces różnicowania, który zaczynamy obserwować w Rosji, odbywa się między tymi, którzy podzielają urojoną wizję rosyjskiego prezydenta i próbują ją scementować ideologicznymi konstrukcjami wywodzącymi się z kojarzenia sowietyzmu i słowianofilskiego mesjanizmu, godząc się na wasalizację przez Chiny, a tymi, którzy trzymają się ziemi i nadal są w stanie odróżnić przyczynę od skutku” – zauważa Françoise Thom. Prigożyn i jego działania pasują bardziej do tej drugiej grupy. Warto też zauważyć, że i pierwsza grupa nie jest do końca jednomyślna: podczas gdy wszyscy pragną doprowadzić kraj poprzez wojnę totalną aż do zwycięstwa, to nie wszyscy godzą się z grożeniem światu bronią nuklearną.
Różne koncepcje imperium
Nie ma co się oszukiwać – twierdzi francuska historyczka. „Krytycy polityki zerwania z Europą nie są bynajmniej nawróceni na europejską liberalną demokrację. Ich stanowisko pokazuje nam, że nie wyciągnęli rzetelnych wniosków z dzisiejszej tragedii. Istnieje przepaść między potępieniem Putina za jego zbrodnie – co doprowadziłoby do gruntownego zakwestionowania całej polityki Kremla od 2000 r. – a rozczarowaniem spowodowanym niepowodzeniami poniesionymi w ciągu ostatnich szesnastu miesięcy i frustracją spowodowaną izolacją Rosji. Nie zapominajmy, że nawet turbopatrioci nie przebierają w słowach, mówiąc o niezdolności Putina do pełnienia roli głównodowodzącego” – pisze w swojej analizie Thom. Już stosunek „partii pokoju” do kwestii ewakuacji terytoriów ukraińskich pokazuje, że tak naprawdę nie zerwali z putinizmem. Według nich należy zmienić osobę u steru Rosji, ponieważ polityka zagraniczna nie jest skuteczna, gdy prezydent pozostaje nieusuwalny, jak to jest w przypadku Putina. Dla nich to kwestia przywrócenia potęgi gospodarczej i możliwości bogacenia się poprzez sprzedaż węglowodorów do Europy oraz przyciągnięcie inwestycji i technologii ze Starego Kontynentu, co też umożliwiłoby modernizację armii i wzmocnienie kraju.
To odmienna koncepcja imperium niż ta putinistów. Kreml ma obsesję na punkcie spadku demograficznego kraju. Bez dużej liczby ludności imperium nie może przecież istnieć. Bez Ukrainy „Rosja jest tułowiem bez rąk i nóg”, jak powiedział kiedyś Igor Girkin. W 2021 r. ultranacjonalistyczny pisarz Zachar Prilepin podkreślił korzyści demograficzne wynikające z aneksji Donbasu. „W 2020 r. liczba ludności Rosji spadła o 500 tys. Jeśli Rosja przejmie republiki Doniecką i Ługańską, nadrobimy wszystkie straty z zeszłego i tego roku i zwiększymy naszą populację. To cztery miliony nowych Rosjan” – powiedział wówczas.
Sama koncepcja polityki imperialnej Putina sięga XVI wieku. Zakłada ona tworzenie garnizonów na podbitych terytoriach lub na obrzeżach imperium, z myślą o przyszłych podbojach i ekspansji. Historyczka daje tu za przykład Kozaków zaporoskich, którzy zostali przeszczepieni na Kubań przez Katarzynę II i wykorzystani do podboju i podporządkowania Kaukazu. Obecnie to pokonani przez Putina w 2005 r. Czeczeni są rozmieszczani na Ukrainie, by służyć jako janczarzy dla władz okupacyjnych. Z kolei mężczyźni z zaanektowanego przez Rosję Donbasu są wysyłani na front w takiej liczbie, że Donbas stał się „regionem bez mężczyzn”. Z takiej anachronicznej perspektywy Ukraina ma stać się rezerwuarem przyszłych żołnierzy dla „rosyjskiego świata”. Dowodem na takie myślenie jest m.in. porywanie ukraińskich dzieci i ich systematyczna rusyfikacja.
Nie byłoby imperium bez Europy
Rosja ma też inną koncepcję imperialnej ekspansji. Zakłada ona współpracę z krajami europejskimi. Wykształceni Rosjanie zdają sobie bowiem sprawę z tego, że imperium rosyjskie zostało zbudowane jako wielka potęga dzięki wkładowi wielu Europejczyków. Za Piotra Wielkiego setki holenderskich i angielskich stoczniowców budowały rosyjską flotę. Nie Rosjanką, a Niemką była przecież caryca Katarzyna II, ta, za której panowania Imperium Rosyjskie przeszło niesamowitą fazę ekspansji. Niemcy bałtyccy dostarczali nieocenionych kadr dla rosyjskiej armii i administracji. Przypadek ukraińskich prowincji, do których obecnie rości sobie prawa Putin, pokazuje korzyści, które dawniej czerpała Rosja z zaangażowania europejskich elit do budowy imperium. W 1803 r. car Aleksander I mianował księcia Richelieu gubernatorem Odessy po tym, jak ten uciekł z Francji przed rewolucją. Historyk Alfred Rambaud tak pisze: „W 1805 r. [car] mianował go gubernatorem generalnym Nowej Rosji, tj. regionu rozciągającego się od Dniestru do Kaukazu; obejmował on regiony Odessy, Charkowa, Chersonia, Jekaterynosławia, Krymu, Kubania i wybrzeża Kaukazu. Było to całe imperium, to samo, nad którym Richelieu widział Potiomkina panującego z pompą i nonszalancją orientalnego despoty, a którym teraz zamierzał rządzić z prostotą, aktywnością i uczciwością europejskiego administratora, wychowanego na doktrynach ekonomicznych i filantropijnych ideach XVIII-wiecznej Francji; tam, gdzie jego poprzednik zachował tradycje i zwyczaje Azji, zamierzał wprowadzić cywilizację Zachodu.
Podążając śladami Katarzyny, Richelieu wezwał francuskich kolonistów, głównie z Alzacji oraz niemieckich kolonistów, głównie z Wirtembergii. Niepokoje w Imperium Tureckim przysłały mu Greków, Rumunów, Bułgarów, Ormian […] chronił [Tatarów krymskich] przed podejrzeniami rządu rosyjskiego; podczas wojny toczonej wówczas przeciwko Turkom, wyobrażał sobie doprowadzenie Tatarów do impotencji poprzez odebranie im koni. Byłaby to ruina tych populacji. Można zobaczyć, jak gorąco Richelieu błagał o ich sprawę generała Wiazmitinowa, ministra wojny”. W czasie wojny rosyjsko-tureckiej w 1810 r. „Richelieu uzyskał od swojego rządu obietnicę, że handel nie zostanie przerwany; wykazał, że zboże, którego Odessa nie będzie już eksportować, zostanie przywiezione do Konstantynopola przez statki innych narodów; że wśród tureckich poddanych ucierpią na tym przede wszystkim chrześcijanie; że będzie to tylko sucha strata dla rosyjskiego handlu, bez żadnej politycznej rekompensaty. Przez większość wojny, podczas gdy walki toczyły się na Dunaju, kupcy z obu imperiów spokojnie handlowali w porcie w Odessie”.
Richelieu jednak ostatecznie zwątpił w swoje możliwości działania. Tak pisał do siostry w lutym 1811 r.: „Biedna Odessa! Biedny kraj nad brzegiem Morza Czarnego, gdzie miałem nadzieję uczynić moje imię chwalebnym i trwałym! Obawiam się, że popadną z powrotem w barbarzyństwo, z którego dopiero co wyszli. Cóż to była za chimera, że chciałem budować w stuleciu ruin i zniszczenia, że chciałem założyć dobrobyt kraju, gdy prawie wszystkie inne są sceną nieszczęść, które, jak się obawiam, wkrótce nas dosięgną!”.
Richelieu obawiał się, że imperialistyczne ambicje Rosji, główna przeszkoda na drodze do rozejmu z Turcją, wszystko zepsują i błagał cara Aleksandra o szybki pokój z Konstantynopolem. „Turcy nigdy nie zgodzą się na pokój na warunkach, których żądamy. Jeśli będziesz postrzegany jako silny i wolny od wszelkich kłopotów, Francja będzie cię szanować, a Austria i Prusy odzyskają trochę zaufania” – apelował do władcy.
Rambaud ostatecznie tak podsumował działania księcia Richelieu: „Chociaż dokonał swoich podbojów nie przeciwko wrogowi, ale na pustyni, zasługuje na miejsce wśród tych, którzy uczynili imperium wielkim. Dwa z ośmiu uniwersytetów monarchii, w Odessie i Charkowie, powstały dzięki niemu. Ten Francuz był jednym z największych rosyjskich mężów stanu”.
Dziś jest inaczej
Ta historia stanowi duży kontrast z tym, co dzieje się obecnie na terytoriach okupowanych. Co zaskakujące, nawet fanatyczni dotychczas patrioci zaczynają mieć wątpliwości co do korzyści, które „nowe terytoria” odniosą z integracji z Rosją. Bloger Maxim Kałasznikow niezwykle szczerze opisał swoje spotkania z mieszkańcami Donbasu w ich zrujnowanych wioskach. Jedną z nich jest Toczka, która została ostrzelana przez rosyjską artylerię. Niegdyś miejscowość ta liczyła 4 tys. mieszkańców, a teraz ma ich zaledwie 170, z czego 60 jest bezrobotnych. Jeden z nich zapytał blogera: „Od czego nas wyzwoliliście? Nasze domy? Nasze miejsca pracy? Nasze życie?” Rzeczywiście, przyznaje Kałasznikow, „nie ma elektryczności, gazu, kanalizacji. Nie ma środków do życia. Pomoc humanitarna dociera raz w miesiącu… Aby otrzymać dokumenty, trzeba mieć rosyjski paszport, ale jak to zrobić? Nie ma fotobudek. Ludzi nie stać na taksówkę do miasta. My ich nie uwalniamy, my ich karzemy. Mówimy im: wszystko jest zaminowane, a my nie mamy środków, by usunąć miny. Ludzie przechodzą przez piekło w strefie apokalipsy. Jeśli tak dalej pójdzie, wszyscy uciekną od Rosji jak od zarazy. Nie można prowadzić wojny w ten sposób. Zamiast wyzwolonych terytoriów zostawiamy spaloną ziemię”. Kałasznikow opisuje pijaństwo, bójki i grabieże, gdy rosyjscy żołnierze zabierają ocalałym ich niewielki dobytek. „Krótko mówiąc: co ze sobą przywieźliśmy? Czym chcemy zastąpić eurointegrację, liberalny model, który istnieje na Ukrainie? Jaki jest cel tej wojny?” – pyta.
Europejczycy tymczasem nie tylko pomogli carom uporządkować i administrować ich imperium, ale też sformułować imperialną ideologię. To oni przyczynili się do rosyjskiej ekspansji w Europie. Niezwykłą analizę sposobu, w jaki imperium rosyjskie rozszerzyło się dzięki „moralnemu lub materialnemu współudziałowi Europy” przeprowadził, żyjący w XIX wieku francuski obserwator Rosji Germain de Lagny. Twierdzi, że to Europejczycy otworzyli „wszystkie drogi, których sama Rosja z pewnością nie byłaby w stanie spenetrować […]. Znajdujemy Rosję w zmowie z jakimś innym państwem, pomagającą i zachęcającą do realizacji swoich ambitnych projektów. Jeśli Niemcy obawiają się dziś siły i potęgi Rosji, to właśnie Niemcy zrobiły najwięcej, aby promować szybki wzrost tego północnego giganta”. Lagny przytacza też inne przykłady. Według niego Austria wpadła na pomysł rozbioru Polski w (płonnej) nadziei odwrócenia uwagi Rosji od Krymu i prowincji naddunajskich (1772). Aby uspokoić cara Aleksandra I Napoleon „nakarmił go Finlandią”: Finlandia została odebrana Szwecji w 1809 r. Jego tezę potwierdza też pakt Ribbentrop-Mołotow: to Niemcy zaoferowały Stalinowi prowincje bałtyckie.
Przeczytaj także:
- Grupę Wagnera wsparła podziemna sieć rosyjskich oficerów
- „Operacja pucz”. Co się kryje za nieobecnością rosyjskich generałów?
Historia Rosji udowadnia, że Europejczycy byli niezbędni dla utrzymania, stabilności i ekspansji imperium. Jak pisze Lagny, „wszędzie i zawsze Rosja czerpała pomoc od swoich sąsiadów”. Tę gorzką prawdę uświadamia sobie dziś część współczesnego rosyjskiego establishmentu. Rozumieją, że putinowska polityka zerwania z Zachodem podkopuje fundamenty rosyjskiej potęgi, a taka świadomość popycha tę grupę do działania i mniej lub bardziej ukrytych prób ugłaskania zachodnich elit.
Imperializm nie zniknie wraz z Putinem
„Stałą cechą rosyjskiej historii jest to, że względy władzy państwowej zawsze przeważają” – zauważa Françoise Thom. Bez względu więc na zwroty akcji „systemowi liberałowie” ponownie znajdą się u władzy i wyznaczą granice przyszłej deputinizacji Rosji. Można przypuszczać, że pójdzie za tym potępienie kultu jednostki, odwilż wraz z uwolnieniem więźniów politycznych i powrót do dialogu na temat kontroli broni strategicznej. Jednak ktokolwiek nastąpi po Putinie, będzie usiłował zachować dźwignię władzy Kremla, kontrolę przepływów finansowych i centralizację zasobów. Jego cele też się nie zmienią. Nadal będzie to dążenie do zniszczenia narodu ukraińskiego i miękkiego podporządkowania sobie Europy. „Miejmy nadzieję, że Europejczycy nie zapomną lekcji straszliwej wojny rozpętanej przez Moskwę w celu dominacji nad Ukrainą i Europą i nie pospieszą z powrotem, by służyć niezmienionym ambicjom Kremla” – podsumowuje swoją analizę francuska historyczka.