Ostatnia konferencja COP 28, która odbyła się w Zjednoczonych Emiratach Arabskich, pełna była – jak zwykle w przypadku takich konferencji – globalistycznej farsy. Ale pośród niedorzecznych postulatów o zakazie produkcji mięsa i sprzedaży samochodów pojawiło się coś, na co faktycznie warto zwrócić uwagę – nawet (a może przede wszystkim), jeśli nie zrobiły tego media publiczne głównego nurtu. Otóż ponad 20 krajów uczestniczących w szczycie, w tym Stany Zjednoczone, Wielka Brytania, Chiny czy Zjednoczone Emiraty Arabskie, zadeklarowało, że do 2050 r. potroją obecnie zainstalowaną moc energii jądrowej. Odniesienie do energii jądrowej po raz pierwszy pojawiło się we wnioskach konferencji.
Widzimy zatem wyraźną zmianę w podejściu do energii jądrowej. Z raportu, który niedawno ujawnił przemysł jądrowy, jego udział w produkcji energii do 2022 roku zmalał o 4 proc. Do niedawna, mało który kraj się tym przejmował, ale kryzys gazowy, po ataku Rosji na Ukrainę, zmienił tę sytuację.
Wcześniej rządy więcej myślały o politycznym marketingu, angażując się w rozwój odnawialnych źródeł energii i postępującą deindustrializację, co miało z jednej strony zapewnić ekologiczną transformację, a z drugiej strony – zmniejszyć ogólne zapotrzebowanie na energię. Teraz jednak widzimy, że świat poszedł swoją drogą, inną, niż wymarzyły sobie zachodnie rządy. Kraje na wszystkich kontynentach zaczynają nie tylko mówić o utrzymaniu obecnego poziomu energii jądrowej, ale wprost o jej powiększeniu – i to znacznym, bo jak widzieliśmy przed chwilą, mowa nawet o potrojeniu.
Prym na tym polu (jak na wielu innych) wiodą Chiny. Według wyliczeń ekspertów do 2030 r. Chiny prześcigną Stany Zjednoczone i staną się największym na świecie producentem energii jądrowej. Już teraz mają plany wybudowania 25 reaktorów jądrowych pracujących na różnych technologiach. I to bez uwzględniania mających powstać reaktorów modułowych (SMR).
Do projektów nuklearnych chce przystąpić coraz więcej krajów, a w tym Arabia Saudyjska, Egipt, Bangladesz, Nigeria, Brazylia, Turcja, RPA, Uzbekistan czy nawet Maroko, które do tej pory nie było przekonane do tego źródła energii. Zresztą nie tylko państwa podejmują taki wybór. Niedawno Microsoft przyznał, że w związku z gwałtownym rozwojem technologii sztucznej inteligencji, a co za tym idzie – rosnącą potrzebą taniej energii do jej zasilania – planuje inwestycje w energię jądrową, zwłaszcza w reaktory SMR.
Byłoby świetnie, gdyby opinia publiczna miała jasny obraz tego, co oznacza propagowana nadal, w niektórych krajach (na przykład Hiszpanii) rezygnacja z energii jądrowej. Jakie ma ona koszty ekonomiczne, jak wpływa na emisję dwutlenku węgla i co oznacza dla suwerenności energetycznej kraju?
Pod tym względem w Hiszpanii dużo wniosła ostatnia parlamentarna inicjatywa VOX, która jest pierwszą propozycją wykorzystania terenów elektrowni jądrowych, jako lokalizacji SMR, co pozwoliłoby na zwiększenie mocy hiszpańskiej energetyki jądrowej. Projekt ten nie wywołał jednak poruszenia wśród hiszpańskich mediów. Nadal zgadzają się z narracją o złej energii jądrowej, którą głoszą lewicowe partie i firmy energetyczne (dla których niepewny rynek jest pełen okazji dla zwiększania zysków).
Efekt jest taki, że większość Hiszpanów nie zdaje sobie sprawy, że energia jądrowa to jedyna alternatywa dla dekarbonizacji. Hiszpańscy politycy nie są szczerzy, bo gdyby naprawdę zależało im na zmniejszeniu emisji dwutlenku węgla, spojrzeliby na to, jak funkcjonują różne europejskie systemy wytwarzania energii, jakie niosą ze sobą koszty i ile produkują zanieczyszczeń. Zobaczyliby wtedy, że Niemcy po rezygnacji z energii jądrowej są w dużo gorszej sytuacji niż nadal wykorzystująca te źródła Francja. Tymczasem Hiszpania ma elektrownie, ale planuje je wszystkie zlikwidować – idąc (nomen omen) pod prąd globalnych przemian.
Na szczęście światowy trend jest inny: fakty zaczynają wygrywać z dogmatami i zabobonami. Nieaktualne ekologizmy nie powinny przecież wpływać na kierunki rozwoju krajowych przemysłów. Powinny móc swobodnie rozwijać się w zakresie technologicznym i naukowym, a także w sensie rynkowym – co pomoże budować powszechny dobrobyt.
Jednak w Hiszpanii to nie braki technologiczne czy zła polityka energetyczna stoją na przeszkodzie. Tam problemem jest przyzwoitość rządzących – a raczej jej brak. Niepewność energetyczna oraz idące za nią niepewność materialna i masowe bezrobocie są świetnym narzędziem do zdobywania głosów. Wystarczy rozdawać rządowe subsydia, by w ten sposób kontrolować i niewolić populację. Rządowa jałmużna pozwala politykom utrzymać się przy władzy, a krótkowzrocznych wyborców powstrzymuje przed zmianą przekonań.
Przeczytaj także:
- Hiszpańska transformacja elektryczna – jakim kosztem?
- Pływająca morska energetyka wiatrowa mocną stroną Hiszpanii
- Czy energetyka jądrowa pozwoli zredukować emisję dwutlenku węgla?
Hiszpania powinna dołączyć do krajów, które podczas COP wybrały jedyną dostępną dziś technologię pozwalającą na produkcję czystej i taniej energii. Ale dla tego kraju oznaczałoby to gwałtowny zwrot w obranej polityce energetycznej – i konieczność wyjaśnienia tego opinii publicznej. To trudne zadanie, jednak jeśli nie zostanie podjęte, może przynieść to poważne konsekwencje i wysokie koszy w przyszłości.