Hiszpańska gazeta krytycznie odnosi się do tego, co dzieje się na rynku tamtejszych mediów. „Bez skrępowania śmieją się z ludzi i ich obyczajów. Mieszanka ignorancji i elitaryzmu pogłębiona złym fermentem na studiach i w redakcjach gazet, gdzie mężczyźni są już jak zwykle feministami, a kto pochodzi ze zdziczałego środowiska, jest reedukowany w ideologii woke. Szeregi są zamknięte i panuje duża autocenzura” – czytamy w artykule.
Ci właśnie przedstawiciele mediów „sprzymierzyli się z Hillary Clinton, gdy ta nazwała połowę Amerykanów »deplorable« (żałosnymi) za poparcie Trumpa i domaganie się sposobu życia poza dyktatem nowojorsko-hollywoodzkiej elity”.
Nie po myśli tych mediów jest chęć niektórych, by żyć w zgodzie z nienaruszonymi tradycjami. W przypadku Amerykanów oznacza to codzienne jeżdżenie samochodem wprost spod własnego domu do pracy, a w weekendy na hamburgera. Ten prosty świat wydaje się obcy młodym wierzącym w progresywizm, nieumiejącym pogodzić się z faktem, że są ludzie mający opinie sprzeczne z dominującym myśleniem. „La Gaceta” taki stan rzeczy nazywa „bańką z najdelikatniejszego szkła, w której system osłania się, ssąc swoje istoty, których mózgi zamienia w papkę, niczym szczury laboratoryjne”.
Artykuł oskarża dziennikarzy o to, że są oderwani od rzeczywistości. „Prawdopodobnie w Hiszpanii wojujący »pióroznawca« nie postawił stopy na żadnym innym targu poza targami książki dlatego, gdy idzie na prawdziwy, jest zszokowany, widząc ludzi cieszących się śpiewaniem piosenek Manolo Escobara, pijących piwo i jedzących kanapki z bekonem. Wszystko to wydaje im się złe”.
Hiszpańska gazeta uważa, że systemowymi dziennikarzami i tym, co piszą, kierują uprzedzenia, a także złość i frustracja związane z tym, że takie tradycyjne życie i rozrywka potrafią jednak cieszyć. A tak właśnie było podczas organizowanej przez VOX imprezy Ifema, gdzie panowała ogólna radość. Autorzy artykułu w ironicznym tonie piszą, że „porwani i rozbrojeni policzkiem rzeczywistości nie mogli znieść, że nie zetknęli się z karykaturą Cayetanos i bogaczy, którzy na msze jeżdżą mercedesami. Wręcz przeciwnie, zobaczyli niejednorodną masę z całej Hiszpanii, śpiewającą i tańczącą z entuzjazmem: młodzi i starzy, fani rocka, rapu, reggaetonu, popu czy pasodoble. Wszystko wymieszane razem i o dziwo ani jednego incydentu w miejscu z tysiącami ludzi i barami serwującymi alkohol przez cały weekend. Ten ostatni szczegół nie pasuje do stracha na wróble, którym prasa ostracyzuje tych Hiszpanów, którzy nie rezygnują z postulatów niejednorodności i równości wobec prawa na całym terytorium kraju”.
Tymczasem widzi się w mediach piętnowanie partii VOX. Jedne wprost krytykują ugrupowanie wraz z jego liderem, drugie stosują taktykę przemilczania. Jak bardzo różne i odległe jest postrzeganie rzeczywistości przez każdą ze stron, pokazują różnice między „Agendą hiszpańską” a „Agendą 2030”.
Większość głównych hiszpańskich stacji telewizyjnych i gazet przetrwała tylko dzięki władzy politycznej. „Na początku epidemii koronawirusa Hiszpanie, których rząd zamknął i zabronił pracować, byli zdumieni, widząc, że uczestniczą w ratowaniu taśmy medialnej. Rząd Sáncheza i Iglesiasa wpompował 15 milionów euro w prywatne stacje telewizyjne i kolejne 5 milionów w zakup pierwszych stron wszystkich gazet (»wyszliśmy z tego silniejsi«)” – przypomina „La Gaceta”.
Jednak czasy zmieniają się w ogromnym tempie – zauważa gazeta. Dziś już nie jest mądre podporządkowywanie decyzji politycznych artykułowi redakcyjnemu albo komentarzowi w radiu. „Minęły już czasy, gdy José María García czy José Ramón de la Morena ustalali lub odwoływali trenerów, Pedro José Ramírez i Federico rządzili na prawej stronie, a La SER w ciągu jednego weekendu dokonywało wyborczego zwrotu”.
Do tego procesu rozłamu między elitami polityczno-medialnymi a ludźmi przyczyniła się w ogromnym stopniu rewolucja technologiczna i zwiększony tym samym dostęp do informacji. Kreowana przez oficjalne media rzeczywistość jest najczęściej demaskowana w mediach społecznościowych: „widzieliśmy tego przykład w ostatnich dniach: podczas gdy nagrania wideo z wygwizdywania Pedro Sáncheza w Dniu Kolumba rozprzestrzeniały się jak szalone w sieciach społecznościowych, media głównego nurtu – podkreślając swoją rolę pasa transmisyjnego władzy – krytykowały tych, którzy wygwizdywali prezydenta. I to dwa dni po wyśmiewaniu Hiszpanów bawiących się na jarmarku”. Wiarygodność mainstreamowych mediów spada. „W ciągu trzech lat przeszli oni od karykatury Cayetanos, którzy jeżdżą na msze Mercedesami, do karykatury kanapek z bekonem, skandujących viva España” – podsumowuje gazeta.