fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

10.3 C
Warszawa
sobota, 27 kwietnia, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Jedzenie będzie coraz droższe

Ceny pszenicy, kukurydzy, jęczmienia, soi, a także wielu innych towarów ustalane są w Chicago, na wschodnim brzegu South Branch. Tam właśnie działa Chicago Board of Trade, najstarszy na świecie rynek kontraktów terminowych. Powstał w połowie XIX wieku i do dziś stanowi punkt odniesienia dla cen produktów praktycznie na całym świecie – informuje „El Confidencial”.

Warto przeczytać

„To globalny rynek referencyjny. Ceny w rolnictwie są obecnie zglobalizowane, nie są już ustalane przez rynek w twojej prowincji. Mieszkam w Zamorze, ale ani w tym rejonie, ani w Andaluzji, ani w Binéfar nie ustalają własnych cen, punktem odniesienia jest giełda w Chicago, gdzie nie bierze się pod uwagę poziomu lokalnego, krajowego czy prowincjonalnego” – tłumaczy José Roales, szef działu roślin uprawnych COAG (Coordinadora de Organizaciones de Agricultores y Ganaderos) i rolnik z Villamayor de Campos. Różnica polega między innymi na tym, że w Chicago mieszka 2,6 mln ludzi, a w Villamayor – 324 ludzi.

Popyt i podaż już nie obowiązują

Roales opisuje ten rynek jako „Dziki Zachód”, ponieważ nie ma na nim wielu zasad, regulacji, szczególnie po kryzysie, kiedy to fundusze inwestycyjne postanowiły bardziej dywersyfikować swoje udziały. Obecnie na rynku żywności „kilka osób zgarnia mnóstwo pieniędzy kosztem kilku z nas, którzy są producentami”.

Marcos Garcés, hodowca zbóż w Bañón (Teruel) i członek zarządu UAGA-COAG w Aragonii, dodaje, że rynki lokalne znajdują się pośrodku tego łańcucha. Na nich też mogą występować spore różnice, które wynikają z siły przetargowej kupujących lub producentów. „Na jednym rynku cena może wynosić 314, a na innym 380”.

Teraz jednak dochodzimy do momentu, w którym przestają obowiązywać wcześniej normalne prawa popytu i podaży. „Jeśli przedtem zbiory były złe, cena rosła, a jeśli były dobre, spadała” – przypomina Garcés. W tym roku jednak jest inaczej – zbiory były słabe, ale ceny i tak spadają. Dzieje się tak, ponieważ bez względu na niedobory towarów – kupujący wstrzymują się z zakupem, „oczekują, że będą mogli kupić taniej, przechować i sprzedać drożej”. W ten sposób dochodzi do spekulacji, które szkodzą małym i średnim producentom.

Przeczytaj także:

Daniel Trenado, rolnik i konsultant rolniczy z Estremadury, wyjaśnił na Twitterze, jak działa ta karuzela cen. Choć obecnie ceny na rynkach żywności są wysokie, to nie da się faktycznie sprzedawać pszenicy albo jęczmienia, ponieważ kupujący czekają z zakupem na spadek cen. „Problem polega na tym, że wcześniej giełda w Chicago spadała, a teraz pojawia się z dwutygodniowym opóźnieniem. Jeśli jęczmień kosztował 360, a później spadł do 340 i teraz wynosi 320 dolarów, to nikt nie chce go kupować, bo myśli, że w przyszłym tygodniu będzie kosztował jeszcze mniej”.

Dopóki ceny w Chicago spadają, nikt nie będzie chciał kupować. Ważne pytanie brzmi: jakie skutki tej sytuacji odczujemy za jakiś czas? Bo nie chodzi o zauważalny spadek cen, ale o wzrost kosztów, z jakim mamy do czynienia od kilku miesięcy. Jeśli połączymy go z brakiem możliwości sprzedaży po korzystnej cenie, może to wywołać cenowy rollercoaster – serię gwałtownych wzrostów i spadków cen, która odbije się niekorzystnie zarówno na producentach, jak i konsumentach.

Dzisiejsze ceny wpływają na przyszłoroczne zbiory

Latem rolnicy przygotowują się do kolejnego sezonu. Tego lata jednak mogą czuć się zdezorientowani. Stoją przed gwałtownym wzrostem kosztów oraz realnym zagrożeniem, że poniesione wydatki się nie zwrócą. Sytuacji nie poprawiają zeszłoroczne zbiory, zbyt niskie, by przechować zapasy. Muszą zatem przewidzieć sytuację, z jaką będziemy mieli do czynienia w przyszłym roku, ale biorąc pod uwagę to, co się dzieje obecnie – możemy się spodziewać raczej zachowawczych decyzji.

„W tym tkwi sedno sprawy” – tłumaczy Trenado. „W tej chwili mamy koszty, które są około dwukrotnie wyższe niż w poprzednim sezonie. Nierealne jest, że tak wysokie ceny zostaną utrzymane przez dłuższy czas. Jeśli będę uprawiać przy takich kosztach i zbierać plony po cenach, które wrócą do normy, to utknę, bo między siewem a zbiorem upłynie kilka miesięcy. Nikt nie będzie siał ziarna, jeśli nie będzie mógł go sprzedać po cenie, która przynajmniej pokryje jego koszty” – podkreśla. Nikt jednak nie potrafi dziś odpowiedzieć na pytanie o to, jak prezentować się będzie sytuacja w przyszłym roku.

Rolnik z Estremadury wylicza: „Siałem przy cenie około 800 euro za hektar, jeśli pszenica kosztowała około 190 euro za tonę, to musiałem zebrać około dwóch i pół tony, żeby się opłacało. W tej chwili płacę około 800 euro za tonę i ograniczam wydatki. Problem polega na tym, że przy zbożu na poziomie 360 jesteśmy kwita, ale jeśli wróci do 190, to nie da się go zamortyzować, bo nie mogę uzyskać siedmiu ton na hektar. Oznaczałoby to, że miałbym straty w wysokości od 30 do 40 tys. euro”.

A przecież nikt nie będzie zbierał plonów z nastawieniem na poniesienie strat. W latach, kiedy sytuacja na rynku była dobra, odsetek odłogów wynosił od 5 do 10 proc. Można się jednak spodziewać, że w przyszłym roku sięgnie 70, może nawet 80 proc. Oznacza to jeszcze mniejsze zbiory niż w tym roku.

„Nie wiem, co robić. Czy siać więcej, czy mniej?” – przyznaje Roales. „Jeśli mamy za sobą złe żniwa, podczas których zebrałem 70 proc. mniej niż w normalnym roku, to rolnik nie ma zbyt wielu możliwości”.

Wcześniej spekulacje cenowe dotyczyły zwykle pośredników, ale obecnie objęły samych producentów. Pierwszy raz zastanawiają się, kiedy i jak powinni sprzedawać swoje towary. „Niepisana zasada mówi, że rolnik powinien trzymać się jak najdalej od spekulacji, które zawsze pozostawały w gestii pośredników” – przyznaje Trenado. „Teraz nagle pojawiły się spekulacje, które są nieuniknione. Każdy patrzy, kiedy sprzedać swoją ropę czy zboże, bo jeśli sprzedasz w złym momencie, zostaniesz na lodzie. Zmuszają nas do stosowania systemu, z którym większość ludzi nie czuje się komfortowo i nadejdzie moment, w którym rolnik będzie wstrzymywał surowce, ponieważ jest stratny”.

Problem z kupieniem chleba

Takie sytuacje zdarzają się zazwyczaj w okresach hiperinflacji – a z takim właśnie mamy do czynienia. Kiedy po pierwszej wojnie światowej w Niemczech zaczęły gwałtownie rosnąć ceny, rolnicy gromadzili zboże, bo wiedzieli, że z każdym kolejnym tygodniem jego cena praktycznie się podwaja.

„Dobrą i niebezpieczną rzeczą dla nas jest to, że zboże można przechowywać, w przeciwieństwie do pomidorów, które trzeba sprzedać po trzech dniach” – zgadza się Garcés.

Dlatego po trzech dobrych latach niemal pewne jest zwiększenie obszaru odłogów. „Na wsi panuje strach. Mam 31 lat i nigdy nie widziałem czegoś takiego”. W ostatnim raporcie FAO wykazano spodziewany spadek zasiewów, ale może on wzrosnąć jeszcze bardziej w 2023 r. Stawia to pod znakiem zapytania przyszłość wielu rolników.

Perspektywa nowej ery

„Era taniej żywności się skończyła” – prorokuje Roales. „Znaleźliśmy się w wyjątkowej sytuacji, począwszy od inwazji na Ukrainę i słabych zbiorów w Hiszpanii, a skończywszy na wzroście cen nawozów, nasion i oleju napędowego. Przy takich cenach może się zdarzyć, że ludzie będą używać mniej nawozów, mniej siać, a w przyszłym roku zbiory będą jeszcze mniejsze, co pogłębi istniejący już problem z zaopatrzeniem w żywność i surowce. Niektórzy ludzie będą mieli problem z kupieniem bochenka chleba czy litra mleka”.

Zgadza się z nim Trenado, „W przyszłym roku ceny będą niekorzystne dla konsumentów” – uważa. „W interesie producentów nie leży to, żeby ceny były takie, jakie są, ponieważ niepewność i ryzyko są bardzo wysokie”.

Rolnik musi przewidywać różne możliwości. Na przykład wyjątkowo urodzajne zbiory w przyszłym roku – chociaż to dość optymistyczny scenariusz, biorąc pod uwagę wysuszenie gleby, która wymagałaby bardzo intensywnych opadów. Może skończyć się wojna na Ukrainie i tamtejsze zboże znów trafi na eksport. Jednak ukraiński system rolny mocno ucierpiał, a Rosja zaczęła intensywniej handlować z Afryką, Indiami czy Bliskim Wschodem. „Możliwe, że na rynkach europejskich nie będzie już rosyjskiej pszenicy, a my nie mamy czym jej dostarczyć” – ostrzega Trenado. W związku z tym „jest rzeczą normalną, że przejdziemy do systemu, w którym przez rok lub dwa lata będzie brakowało zboża, ponieważ nic nie wskazuje na to, że ceny nawozów wrócą do normy”.

Wzrost cen żywności jest już praktycznie przesądzony. Roales zaznacza, że będzie on dotyczył przede wszystkim produktów przetworzonych, w tym na przykład chleba, a „jest więcej niż udowodnione, że kiedy spadają ceny u źródła, jak na przykład cena mleka dla rolnika, to cena mleka na półkach nie spada. Nigdy tak nie było i tym razem nie będzie inaczej”. Garcés uważa natomiast, że przez długi czas towary były w wyjątkowo niskich cenach i musiały w końcu pójść w górę, by ceny były adekwatne do poziomu życia. „Nie wiem, czy era tanich produktów się skończyła, ale może nastąpiła zmiana na rynku, na którym chcemy, żeby żywność miała wyższą jakość, a za to trzeba zapłacić” – mówi.

Istotna część domowego budżetu

Trenado uważa, że wkrótce żywność będzie stanowiła większy procent wydatków rodzinnych, tym samym zmniejszając wydatki na rozrywkę czy elektronikę. Zmniejszą się więc różnice między Niemcami, którzy wydają na jedzenie około 10 proc. swoich dochodów, a Somalijczykami, którzy wydają od 8 do 160 proc. dochodów na jedzenie.

Sytuacja ta zmieni się z czasem, gdyż „więcej ziemi zostanie oddane pod uprawę, ale nie stanie się to z dnia na dzień”. A zanim się stanie, wielu konsumentów, ale i rolników będzie zmagać się z szaleńczą karuzelą wzrostów i spadków na rynkach rolnych. „Ceny są ustalane przez nielicznych, reszta z nas próbuje utrzymać się nad wodą, ale przy takiej prędkości wzrostu i spadku ryzyko jest często nie do udźwignięcia” – podsumowuje Garcés.

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły

Translate »