Pandemia skłoniła do zadawania pytań o kierunek i przyszłość globalizacji. Nagle okazało się, że międzynarodowe połączenia handlowe nie zawsze są drożne, a koszty transportu gwałtownie rosną. W efekcie alokacja produkcji w odległych zakątkach świata mająca ograniczyć koszty, w określonych warunkach wywołanych rozprzestrzenianiem się koronawirusa, doprowadziła do ich znacznego wzrostu. Okazało się, że globalizacja wiąże się z istotnymi zagrożeniami, które dotąd albo były ignorowane albo w ogóle niezauważane. Teraz prym wieść ma nearshoring, czyli przenoszenie produkcji i logistyki to państw bliższych geograficznie lub kulturowo. To z kolei ma zapobiec ryzykom związanym z nieprzewidzianymi zdarzeniami.
Jednym z głównym beneficjentów tego zwrotu ma być nasz region. Mówi się szczególnie o Polsce, ze względu na nasze bardzo dobre położenie geograficzne i coraz lepszą infrastrukturę. To ma być dla naszego kraju wielka szansa, wszak napływ nowych inwestycji to możliwość pojawienia się nowych miejsc pracy, szczególnie w regionach, w których bezrobocie nadal jest wysokie. Warto jednak zastanowić się, czy aby na pewno to tylko i wyłącznie potencjalne korzyści.
Świat w ostatnich latach przechodzi coś, co nazywa się czwartą rewolucją przemysłową. Chodzi o robotyzację i automatyzację produkcji, do tego dochodzi big data ostatnio boom na sztucznę inteligencję. W efekcie powstaje coś, co nazywa się smart factory (inteligentna fabryka). To zwiększa efektywność produkcji, ułatwia zarządzanie różnymi procesami i docelowo zmniejsza koszty. Ludzie raczej monitorują i nadzorują funkcjonowanie takich fabryk niż w nich pracują, można to robić zdalnie korzystając z baz danych dostępnych on – line. Lokalizowanie tego typu przedsięwzięć w Polsce może mieć zatem umiarkowany wpływ na perspektywy i rozwój polskiej gospodarki. Inwestor wybuduje taką fabrykę i będzie mógł nią zarządzać bez potrzeby angażowania dużej liczby pracowników. Będzie to kapitałowe zaangażowanie głównie o charakterze produkcyjnym, a zatem takim, w którym generowana jest niska wartość dodana. Z drugiej strony kraje rozwijające się oferować będą tego typu inwestorom różnego rodzaju preferencje podatkowe, chcą zachęcić ich do inwestowania właśnie u nich.
Polska jest już na tym etapie rozwoju, na którym nie potrzebujemy desperacko napływu kapitału dla napływu kapitału. Dla naszego kraju najważniejszy jest wzrost produktywności i w efekcie podnoszenie międzynarodowej konkurencyjności narodowej gospodarki. To, co może temu służyć to know – how czy transfer wiedzy, który może być zabsorbowany przez polski kapitał. Chodzi zatem o to, aby być partnerem dla zagranicznego inwestora w procesach, w których generowana jest wartość dodana, nie zaś biernie absorbować inwestycje takie jak fabryki czy hale magazynowe. To raczej wykorzystywanie naszego potencjału, w tym wypadku dobrej lokalizacji, niż jego zwiększanie.
Deglobalizacja to szansa ale nie gwarancja sukcesu. Jak zwykle zależy to od tego, jak to zostanie przeprowadzone w praktyce. Czy do Polski trafiać będzie kapitał zainteresowany głównie działaniami podlegającymi łatwo procesom automatyzacji, czy może uda się przyciągać nad Wisłę inwestorów chcących przenosić tutaj także centra badawczo – rozwojowe czy bardziej zaawansowane prace analityczne. Ewentualne zachęty zależeć powinny właśnie od jakości danej inwestycji. Od tego, czy wiąże się ona z większą wartością dodaną i wymagającą wysokich kwalifikacji pracą czy też nie. Czy daje ona szanse na transfer technologii i wiedzy czy onacza tylko budowę hal czy fabryk.
Istotna jest zatem nie tylko ilość ale także jakość napływającego kapitału i konkretne wymagania jakie należy stawiać tym, którzy chcą inwestować w Polsce. Jak pokazują dane NBP są to inwestycje bardzo opłacalne, w 2021 roku zyski bezpośrednich inwestorów zagranicznych w Polsce wyniosły rekordowe 122,7 mld zł (z czego 75,6 mld zł zostało reinwestowanych, co także jest historycznym rekordem). Kto chce zatem rozwijać biznes także nad Wisłą powinien spełnić odpowiednie warunki.