Na koniec lata papież Franciszek wygłosił pochwałę imperiów mongolskich i rosyjskich za ich tolerancyjne i pełne humanitarności postawy. Zaraz potem skrytykował amerykańskich katolików, zarzucając im ciasnotę myślenia i zacofanie.
Powróciwszy do Rzymu, papież Franciszek zajął się rehabilitacją kolejnego kościelnego przestępcy seksualnego, na którym ciążą poważne dowody. Tym razem chodzi o jezuitę, ojca Rupnika, który molestował regularnie grupę zakonnic. Watykan przeprowadził w tej sprawie własne dochodzenie. W raporcie będącym jego wynikiem czytamy między innymi pochwałę współbraci Rupnika za to, że „zdecydowali się zachować milczenie” oraz „strzec swoich serc i nie rościć sobie prawa do nienaganności, z którą mogliby stanąć jako sędziowie innych”.
A wszystko to w przeddzień zapowiadanego szumnie „Synodu na temat synodalności”, czyli konferencji biskupów, która będzie debatować nad… autorytetem konferencji biskupów. Chodzi w tym wszystkim o to, aby za sprawą lichych ankiet przeprowadzonych na niewielkiej liczbie świeckich wiernych, dać papieżowi osłonę i umożliwić mu pewne zmiany w moralnych i dogmatycznych naukach Kościoła. To dość dziwny eksperyment, który ma odwrócić uwagę od roli, jaką papież pełni w zmianie wiary. Grupa biskupów napisze dokument, z którego będzie wynikać, że Kościół już sam inaczej rozumie siebie samego.
To wszystko jest wielką porażką. Te ciągłe utyskiwania Franciszka na „zacofanie” i „ideologię” brzmią jak próba pominięcia faktu, że wiara katolicka cechuje się jakąś intelektualną substancją, określoną i wyjaśnioną historycznie. Doktryna katolicka rozwijała się na przestrzeni wieków, np. wczesne stwierdzenia biblijne i liturgiczne zawierają stanowisko dotyczące boskości Jezusa Chrystusa, natury Ducha Świętego i Boga Ojca, jednak z czasem zyskały nowe terminy, jak Trójca Święta. Ale, jak pisał John Henry Newman, można rozróżnić prawdziwy i fałszywy rozwój doktryny: „Prawdziwy rozwój to taki, który jest zachowawczy w stosunku do swojego pierwowzoru, a zepsucie to takie, które zmierza do jego zniszczenia”. Mamy więc do czynienia z prawem niesprzeczności.
Nie jest to jednak sposób działania papieża Franciszka. Za sprawą jego „rozwinięcia” doktryny kary śmierci – wcześniej moralnie dopuszczalnej przez Kościół – nagle stała się grzechem. Dlaczego do tego doszło? Zdaniem Franciszka osiągnęliśmy nowe rozumienie ludzkiej godności. I to właśnie ono w połączeniu ze społeczną obserwacją i opinią, że kara więzienia jest wystarczająca, by chronić społeczeństwa przed przestępcami, doprowadziły do „uniemoralnienia” kary śmierci.
Papieskie uzasadnienie w żaden sposób nie odnosiło się do sporego dorobku refleksji na temat kary śmierci, z jakim mieliśmy do czynienia w historii Kościoła. Zastanowienie budzą także twierdzenia dotyczące skuteczności kary więzienia. W końcu niektórzy przestępcy są w stanie kierować światem przestępczym zza krat. Przede wszystkim należy jednak zauważyć, że to nowe stanowisko nie ma żadnego religijnego uzasadnienia w Piśmie Świętym, soborach ekumenicznych, doktorach Kościoła czy Magisterium.
Kościół zawsze postrzegał siebie jako strażnika i interpretatora Boskiego Objawienia, czyli tajemnic, które Bóg ujawnił przed człowiekiem w szczególnym działaniu historii. Te nowe zmiany rozszerzają kompetencje kościoła w sprawie kwestii moralnych, które są rozważane z samodzielnej analizy warunków społecznych, bez Objawienia.
Papież Franciszek ma jednak swoich fanów, a ci oczekują, że będzie on wykorzystywał władzę papieską, by potępiać tradycjonalistów (liturgicznych, moralnych, społecznych – nieważne). Oprócz tego chcą, aby rewidował nauczanie Kościoła w sprawach społecznych: antykoncepcji, małżeństw jednopłciowych, kapłaństwa kobiet itp.
Istnieje watykański urząd nazwany Kongregacją Nauki Wiary. Jego zadaniem była pomoc papieżom w strzeżeniu ortodoksji. Jednakże aktualny szef Kongregacji mówi swobodnie o „doktrynie Ojca Świętego”, jakby jego osobiste poglądy miały być wiążące dla wiernych. Coraz częściej mówi się o Kościele aktualnym, zamiast wiecznego.
„Dzisiejszy Kościół”, przekreślający dorobek i znaczenie „wczorajszego kościoła”, staje się nieistotny, ponieważ za chwilę zastąpi go „jutrzejszy Kościół”, który w takim układzie może być czymkolwiek.
Przeczytaj także:
Od czasów apostolskich to do papieża należał obowiązek stania na straży zachowania tradycji, nie zaś – wprowadzania innowacji. Takie wykorzystywanie urzędu, jakie widzimy dzisiaj, jest najzwyczajniej szkodliwe. A to praktycznie cały dorobek Franciszka. Doprowadził on do upadku papieskiego kultu, który rozpoczął się od pierwszego Soboru Watykańskiego, a tak mocno rozwinął wokół Jana Pawła II.