Ostatnia tak poważna wojna w Europie miała miejsce prawie 30 lat temu, kiedy rozpadła się Jugosławia. Mogło nam się wydawać, że jesteśmy wolni od tego typu zagrożeń, ale okazało się, że między codziennością a okropnością rangi masakry ludności w Buczy granica jest naprawdę cienka. Nic dziwnego, że obecnie coraz więcej państw na świecie zaczyna rozważać także tego typu zagrożenia – wśród nich jest Izrael.
Do niedawna spodziewaliśmy się raczej wykorzystywania tak zwanej miękkiej siły – wojny psychologicznej i gróźb. Tak działali Rosjanie już w Syrii, wspierając reżim Assada. Jednak poszli tam o krok dalej i zaangażowali także siły militarne. I choć początkowo mogło to wyglądać na ograniczoną operację specjalną, szybko przybrało wymiary pełnego konfliktu.
Wysoki rangą oficer izraelski powiedział: „Nie ma jakiegoś supergadżetu, który działa w ramach operacji uświadamiających i pozwala odejść od krwawej strony wojny. Cyberwojna, propaganda w sieci – to wszystko jest stosowane, ale nie zastępuje rozlewu krwi”.
Rosjanie planowali lądowanie sił specjalnych pod Kijowem oraz porwanie (lub zamordowanie) prezydenta Ukrainy Wołodymyra Zełenskiego. Nie udało się im to jednak, a to za sprawą informacji wywiadowczych, które Ukraińcom dostarczyli Amerykanie.
Przeczytaj także:
- Innowacje technologiczne wkraczają do izraelskich sił obronnych, czyniąc je skuteczniejszymi
- Na rosyjskiej inwazji korzysta izraelski przemysł zbrojeniowy – wskazuje „Haaretz”
- „Komputer jest Bogiem gry”. Szef innowacji izraelskiej armii o technologii, rewolucji i przegranej z Kasparowem
- Izrael poprosił Stany Zjednoczone o zwiększenie zapasu broni przechowywanej w ramach zagranicznej rezerwy
- Izrael sprzeciwia się sprzedaży operatora satelitarnego. Stroną transakcji jest sojusznik Viktora Orbána
Dziś bitwy nie toczą się na bezludnych polach, ale w głębi cywilnych obszarów. W takich sytuacjach słabsza strona może używać cywilów w charakterze żywych tarcz – robi tak obecnie Hezbollah czy Hamas. Ale możliwy jest też scenariusz, w którym cywile z własnej woli pozostają na obszarze walk. Podczas drugiej wojny libańskiej w 2006 r. spodziewano się, że większość ludności cywilnej uda się na północ. Na Ukrainie tylko część cywili opuszcza obszary zajęte przez Rosjan. Ci, którzy zostają, pomagają w prowadzeniu działań logistycznych na tyłach wroga.
Reakcja międzynarodowej społeczności jest poważniejsza i szerzej zakrojona, niż wcześniej zakładano. Stany Zjednoczone nie tylko przekazały Ukrainie informacje wywiadowcze, ale również pomoc wojskową. Unia Europejska i NATO nabrały większego znaczenia – NATO może zostać rozszerzone o Finlandię i Szwecję.
Władimir Putin nie tylko nie zyskał tego, co chciał, ale osiągnął odwrotny efekt. Mimo to nie wydaje się, by Rosjanie zamierzali się wycofać. Prezydent Rosji próbuje wykrwawić Ukrainę, nie zważając na straty własnej armii ani interes narodowy. Ta wojna może potrwać jeszcze wiele miesięcy, a nawet lat – i nie rozstrzygnąć się w żaden realny sposób.
Możemy uznać, że lądowa ofensywa Rosji się nie powiodła. Duże siły wysłane na Ukrainę nie utworzyły dużych formacji. Rosjanie poruszają się raczej w niewielkich grupach, a kolumna czołgów i opancerzonych transporterów – która ciągnęła się z granicy do Kijowa – miała problem z manewrowaniem przy zimowej pogodzie oraz fatalnej logistyce. Przez to Rosjanie ponieśli duże straty od ataków lotniczych – wyrządzanych szczególnie przez drony produkowane w Turcji.
Kolumny logistyczne bez odpowiedniej ochrony dziesiątkowane były przez pociski przeciwczołgowe. Dzięki rozpoznaniu prowadzonemu za pośrednictwem dronów Ukraińcy skutecznie wykorzystywali artylerię i siły przeciwpancerne. Drony, na które postawiła ukraińska armia między innymi ze względu na stosunkowo niski koszt zakupu oraz prostotę obsługi, okazały się bardzo skuteczne. Stąd wnioski Sił Obronnych Izraela o konieczności opracowania i wdrożenia systemów ochrony pojazdów opancerzonych przed dronami.
Zaskoczeniem dla Izraela – jak w zasadzie dla każdej armii – było niepowodzenie Rosjan w ustanowieniu przyczółka w północno-wschodniej Ukrainie, a także niewielkie wykorzystanie pionowego flankowania, czyli desantu sił dokonanego daleko za linią wroga.
Izrael wie, że gwałtowna urbanizacja w jego regionie spowodowała w ostatnich dekadach, że kampanii militarnych nie da się już rozgrywać poza miastami – to tam gnieżdżą się terroryści i partyzanci. Dlatego izraelska armia duży nacisk kładzie na działania w miastach. Ale inwazja na Ukrainę pokazała, że wycofanie się Rosjan spod Kijowa nie poszło szybko i gładko. Zresztą sama próba zajęcia Kijowa poszła bardzo źle i kosztowała wiele ofiar. Wejście do miasta stało się nagle mniej kłopotliwe niż wyjście z niego.
Kolejna rzecz to nierówne kompetencje w ścierających się siłach. Zmagając się z budżetowymi i sprzętowymi brakami, armia izraelska w ostatnich latach przyjęła podejście, które zyskało nawet oficjalną nazwę „zróżnicowanych kompetencji” w obrębie wojsk lądowych. Jest ono konsekwencją świadomości, że jednakowe wyszkolenie i wyposażenie dywizji w izraelskiej armii jest w tej chwili niemożliwe, dlatego należy wprowadzić hierarchię ważności pomiędzy nimi czy nawet w ich obrębie, tak samo, jak pomiędzy regularnymi jednostkami a rezerwą. We wszystkich obszarach działań miały być szkolone w pierwszej kolejności dywizje czołowe. Reszta miała posiąść kompetencje przede wszystkim związane z misjami obronnymi w razie wojny oraz z bieżącymi działaniami w obrębie bezpieczeństwa.
Rosja przekonała się jednak, że strona atakująca potrzebuje wiele mobilnych grup bojowych piechoty, szczególnie gdy walki mają miejsce na terenach miejskich. Dlatego rozkład kompetencji w izraelskiej armii wymaga ponownego przeanalizowania i – być może – korekty, aby uniknąć sytuacji zaskoczenia nieprzygotowanych jednostek.
W wojnie rosyjsko-ukraińskiej widzimy jeszcze bardzo słabe zdolności rosyjskich sił powietrznych oraz morskich. Wcześniej rosyjskie lotnictwo świetnie spisało się w Syrii, ale tamtejsi rebelianci nie dysponowali bronią przeciwlotniczą. Na Ukrainie natomiast siły powietrzne na niewiele się zdały, choć to nie tylko kwestia ukraińskiego uzbrojenia, ale także zaskakująco fatalnej koordynacji lotnictwa z wywiadem czy choćby siłami lądowymi.
Natomiast Ukraińcy świetnie radzą sobie z zestrzeliwaniem rosyjskich samolotów oraz śmigłowców. Tak samo, jak z zatapianiem statków – w tym flagowego okrętu „Moskwa” z liczną załogą. Rosyjska marynarka nie doceniła wroga, a jej beztroska poskutkowała nie tylko wielkimi stratami sprzętowymi, ale i wizerunkowymi.
I choć armia Izraela wyciąga wszystkie te wnioski, to jedna nauka z rosyjskich porażek na Ukrainie wydaje się jej umykać. Izraelscy generałowie są przekonani, że jeśli krajowy front zostałby ostrzelany rakietami, niezbędna jest w odpowiedzi lądowa ofensywa. Ograniczenie się do ataków lotniczych byłoby – zdaniem większości generałów – niewystarczające, gdyż nie zapobiegłoby bombardowaniom frontu i nie wyrządziło zbyt dużych strat po stronie agresorów. Sądzą także, że taki ruch będzie konieczny ze względu na nacisk opinii publicznej – jeśli pojawią się straty w ludności cywilnej, opinia będzie wymagała od przywódców wysłania wojsk na obszary, z których dokonano rakietowego ataku, bez względu na ewentualne straty ponoszone w takiej sytuacji przez izraelską armię.
Wreszcie wyciągnąć należy jeszcze jeden wniosek, choć tym razem nie jest on wojskowy, ale polityczny. Rosjanie zaatakowali Ukrainę niesprowokowani, atakując tereny cywilne i dopuszczając się udokumentowanych zbrodni wojennych, natomiast Izrael powstrzymywał się przed zajęciem wyraźnego stanowiska w tej sprawie.
To, rzecz jasna, kwestia natury moralnej, ale ma też praktyczny wymiar. Ciężko przyjąć argumenty izraelskich polityków tłumaczących, dlaczego ich państwo nie chce przystąpić do międzynarodowych sankcji przeciwko Moskwie. Takie zachowanie może nadwyrężyć izraelskie relacje ze Stanami Zjednoczonymi i Europą.
Zaskakujące jest to, że premier Izraela, Naftali Bennett, który imponował swoją postawą wielu komentatorom, tego jednego nie może zrozumieć – i że kierowany przez niego rząd jest w tej sprawie tak opieszały.