Równocześnie popularność zdobywają praktyki duchowe takie jak medytacja rozpowszechniona dzięki klubom medytacyjnym lub literaturze o tematyce zen i jogi. Czy jednak powrót do poszukiwań skupienia i kontemplacji, nawet skrojonej na nowoczesną miarę w postaci mindfulness nie jest symptomem uznania porażki? Wyczerpanie gwałtownym tempem życia w nowej rzeczywistości pokazało, że nie tak łatwo wykorzenić typowo ludzkie nawyki, również te zagrażające jego duchowości.
Czy postawa konserwatywna ze swoją ostrożną podejrzliwością wobec bezrefleksyjnej nowomowy nie jest najlepiej przygotowana do kwestionowania celowości innowacji i ślepej logiki samorozwoju? Konserwatyzm stara się nadać „głębię i gęstość teraźniejszości”, jak określił to w swojej ideologii hiszpański filozof Gregorio Luri. Przystawia wagę dawnych doświadczeń do tego, co jest nowe, nieredukowalne do przykładów z historii i stanowi „teraźniejszość przeszłości”.
Konserwatysta jest świadom istnienia przyzwyczajeń, a także wiedzy historycznej, która może lepiej ukazać „celowość życia”, niż pozornie rozsądna idea Inteligentnego Projektu.
Przeczytaj także:
- O meandrach konserwatyzmu
- Roger Scruton – myśliciel, który żył pod prąd
- Amerykański liberalizm prowadzi ideologiczną wojnę na dwa fronty – opinia z „The American Conservative”
- Konserwatywny Kryzys Tożsamości
Współczesna kultura przyspieszonego dojrzewania i natychmiastowych efektów wypacza zdolność właściwej oceny sytuacji. Ludzie przestali rozróżniać między tym, co pilne a tym, co istotne. Czy to nie cisza jest tym, co w dobie ogólnego zgiełku, wrzawy i poruszenia, poszukuje coraz więcej osób? Niedostrzeganie próżności przemijających przyjemności to dowód na to, że rozwinęliśmy „wrażliwość na rzeczy najmniejsze” i „dziwną nieczułość na rzeczy największe”.
Tymczasem społeczeństwo cyfrowe jest społeczeństwem zachwytu nad natychmiastowością, na rzecz której porzuca głębsze refleksje nad ostatecznymi celami życia. Usprawnienie naszych mechanizmów regulacji emocjonalnej wymaga zatem wzmocnienia umiejętności właściwego rozeznania. Trzeba się uwolnić od chronicznego niedosytu bodźców i skłonności do tęsknoty, która pozostawia za sobą tylko nieuleczalne niezadowolenie. Jak mawiał Blaise Pascal: „Tylko przyszłość jest naszym celem. Nigdy nie będziemy żyć, lecz tylko mieć nadzieję, że będziemy żyć, a jeśli zawsze jesteśmy nastawieni na szczęście, to jest nieuniknione, że nigdy nie będziemy szczęśliwi”.
Świeckie dążenie do samorealizacji i ciągłego postępu ku temu, co najlepsze bywa niczym innym, niż objawem pychy oraz ślepym porzuceniem zdrowych zwyczajów.
Gdy zwolennicy odpowiedzialnego korzystania z nowych technologii zalecają „cyfrowy minimalizm”, „degrowth”, „higienę psychiczną”, czy „odłączenie” jako metody na nadmierne pobudzenie, czy nie czujemy pewnego rozczarowania obiecaną zadumą, która miała nam umożliwić pokonanie przeszkód związanych z przyzwyczajeniem?
Nadmiar źródeł przyjemności i szukanie wciąż dopaminowego kopa to prosty sposób na uzależnienie i rozproszenie. Czy nie warto wówczas iść za mądrością starożytnych, ograniczając sfery namiętności i dzięki temu wejść na drogę do prawdziwego i sensownego wyboru? Życie pod znakiem nadpobudliwości zadziałało jak antropologiczny test stresu. W obliczu cyfrowego otępienia, czuwania w sieci i natychmiastowości świata żywego przyniósł on dowód na to, że funkcjonowanie bez ograniczeń oznacza chorobę. Nasz czas jest czasem powrotu do owczarni marnotrawnych dzieci późnej nowoczesności.