fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

25.2 C
Warszawa
czwartek, 2 maja, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Amerykanie nie mogą opuścić Europy

Atak Rosji na Ukrainę sprawił, że amerykańska myśl o bezpieczeństwie narodowym przybrała nowy kierunek. Kiedy współpraca Stanów Zjednoczonych z Europą szybko wzrosła, amerykańscy badacze, analitycy i komentatorzy polityczni zaczęli wywierać silny nacisk na swój rząd, by zmienił swoje priorytety – zauważa „Foreign Affairs”.

Warto przeczytać

Nie był to szczególnie nowy kierunek. Tacy realiści, jak Emma Ashford, Barry Posen, John Mearsheimer czy Stephen Walt, którzy opowiadają się za swego rodzaju powściągliwością, od dawna chcieli, żeby Waszyngton zmienił swoje podejście do europejskiego bezpieczeństwa. Jednak doszły do nich głosy ludzi zaniepokojonych Chinami, wśród których znalazł się na przykład dawny pracownik Pentagonu Elbridge Colby. Według tej grupy ograniczenie amerykańskich zobowiązań w Europie jest konieczne, ponieważ większą uwagę należy zwrócić na rejon Indo-Pacyfiku. Konfrontacja z Chinami wymaga od Stanów Zjednoczonych przeniesienia swoich zasobów właśnie w ten obszar.

Dokładne postulaty tej grupy byłyby trudne do określenia. Jasne jest, że zależy im na zmniejszeniu obecności amerykańskich sił w Europie. Życzyliby sobie także, aby w odpowiedzi Europa samodzielnie podjęła kwestię bezpieczeństwa na Starym Kontynencie. Nie oznacza to jednak porzucenia NATO przez USA, jedyne zmniejszenia swojego udziału. Przynajmniej na razie, bo możliwość wycofania się z sojuszu także – ich zdaniem – powinna zostać przemyślana (choć niekonieczne podjęta).

W teorii brzmi to nie najgorzej. Jeśli Europa przejmie inicjatywę w zakresie własnego bezpieczeństwa, zwolni spore zasoby Amerykanów, które można będzie przenieść do Azji. W ten sposób amerykańska pozycja w rejonie Indo-Pacyfiku z pewnością by się wzmocniła. Jednak po bliższym przyjrzeniu się sprawie, po dokładniejszym przeanalizowaniu tego typu ruchów okazuje się, że byłyby one w gruncie rzeczy szkodliwe. Zamiast spodziewanego zdobycia przewagi w Azji Stany Zjednoczone mogłyby osłabić swoją konkurencję z Chinami.

Amerykańskie siły z Europy na niewiele się zdadzą w obszarze Indo-Pacyfiku

Zacznijmy od tego, że Europa i Indo-Pacyfik to dwa bardzo różniące się między sobą obszary i wcale nie jest tak, że Amerykanie rozdzielają swoje siły pomiędzy nimi, ponieważ odmienność regionów oznacza także różne potrzeby militarne. Na Indo-Pacyfiku Amerykanie wykorzystują przede wszystkim siły morskie i powietrzne, bo odległości tam są bardzo duże, a udział wód znaczny. W Europie wykorzystuje się przede wszystkim siły lądowe. Owszem, istnieje pewien zakres zdolności bojowych wymaganych w obu przypadkach – na przykład obrona przeciwrakietowa i powietrzna – ale amerykańskiemu Departamentowi Obrony jej nie brakuje, mało tego, kupuje jeszcze więcej sprzętu, a sojusznicy w odpowiednich regionach mogą także dostarczać wsparcia.

Stany Zjednoczone nie powinny więc zastanawiać się, czy są zdolne prowadzić równolegle dwie wojny na wielką skalę. Tak naprawdę chodzi o utrzymanie wiarygodnej obecności na różnych terenach w czasie pokoju.

Inna kwestia to stary zarzut, że USA marnuje ogromne środki finansowe na Europę. Według kosztorysu z 2018 r. na wkład do NATO, utrzymanie swoich sił w Europie, realizację programów Europejskiej Inicjatywy Odstraszania oraz pomoc w zakresie bezpieczeństwa Stany Zjednoczone wydały łącznie około 36 mld dolarów. Może się wydawać, że to dużo, ale te 36 mld stanowiło niecałe 6 proc. budżetu obronnego na tamten rok. Obecne koszty są trochę wyższe, bo po rosyjskich działaniach z lutego 2022 r. administracja Bidena postanowiła wysłać do Europy kolejne 20 tys. amerykańskich żołnierzy, ale nie jest to stały czy duży wzrost. Na rok 2024 Amerykanie uchwalili budżet obronny w wysokości 842 mld dolarów, realizacja europejskich zobowiązań stanowi tylko malutką jego część.

Żeby faktycznie oszczędzić na europejskich zobowiązaniach, Stany Zjednoczone musiałyby w zasadzie opuścić NATO. A to krok tak ryzykowny, że praktycznie żaden ze zwolenników oszczędzania na Europie go nie sugeruje. Tyle że żadne inne rozwiązania nie zmniejszyłyby znacząco europejskich wydatków armii USA. Bo gdyby Stany zostały w NATO, a tylko zmniejszyły swoją obecność na Starym Kontynencie, wciąż musiałyby utrzymywać w gotowości podobne siły, żeby mogły wypełnić zobowiązania względem NATO. Zmiany w budżecie byłyby więc praktycznie niezauważalne.

Całkowite wyjście z Europy byłoby niekorzystne dla amerykańskich interesów. Gdyby USA opuściły NATO, by skoncentrować się na obszarze Indo-Pacyfiku, a Rosja zaatakowała jakiś kraj bałtycki albo Polskę, trudno sobie wyobrazić, by Stany pozostały w tej sytuacji bierne. Zwłaszcza gdyby Rosja działała z pomocą Chin, z którymi Stany miałyby się mierzyć na Indo-Pacyfiku.

Skoro zaś wojna w Europie i tak miałaby zaangażować Stany Zjednoczone, to najrozsądniejszym krokiem do ograniczenia kosztów, a także ryzyka jest pozostawienie swojej armii na jej terenie w czasie pokoju. Niedopuszczenie do wojny poprzez wzmocnienie sojuszy jest najkorzystniejszą opcją. Zresztą zbliżenie się Rosji i Chin oznacza także konieczność wspólnego myślenia o Europie i Indo-Pacyfiku. Jeśli Amerykanie wycofają się z Europy, wzmocnią w ten sposób pozycję Rosji, to z kolei zadziała na korzyść ich sojusznika – Chin.

Zwolennicy przeniesienia amerykańskich sił na obszar Indo-Pacyfiku źle rozumieją funkcję zastraszania. Większa obecność amerykańskich wojsk w tym obszarze nie sprawi, że Chiny będą się bały zaatakować Taiwan, przeciwnie – sprawi, że Chiny staną się bardziej zdesperowane, a desperacja jest pierwszą rzeczą, która mogłaby pchnąć takie państwo jak Chiny do ataku. Jeśli Pekin uzna, że atak jest ostatnią szansą na zjednoczenie z Tajwanem, nie będzie się zbytnio przejmował zasileniem amerykańskich wojsk jednostkami z Europy. Taka koncentracja może natomiast wywołać eskalację po chińskiej stronie, bo pokazuje zdecydowanie i agresję Amerykanów.

Przeczytaj także:

Widać zatem, że ostentacyjne opuszczenie Europy przez Stany Zjednoczone połączone z zasileniem obecności militarnej na terenie Indo-Pacyfiku prędzej prowadziłoby do wojny, niż działało odstraszająco.

Co zyskują Amerykanie przy współpracy z Europą?

Nie jest też tak, że członkostwo w NATO to dla USA same wydatki. Jako sygnatariusze paktu Amerykanie czerpią z niego także różnego rodzaju korzyści, które zwiększają ich efektywność wojskową – nie tylko w Europie, ale także na obszarze Indo-Pacyfiku. W ramach NATO Amerykanie współpracują ze swoimi sojusznikami, rozwijając wspólnie obronność i zwiększając zdolności, które mogą być wykorzystywane przez armię amerykańską globalnie. Jako członek NATO Stany Zjednoczone uczestniczą też w różnego rodzaju ćwiczeniach – na przykład manewrach na obszarach arktycznych wraz z wojskiem Norwegii i Finlandii albo ze Szwecją trenując operacje amfibijne. Tego typu ćwiczenia uzupełniają umiejętności sił USA.

NATO reaguje także na innego rodzaju zagrożenia, których we współczesnej wojnie hybrydowej jest coraz więcej. Na przykład analiza kampanii dezinformacyjnych pozwoliła przygotować odpowiednie reakcje USA i innych partnerów działających w ramach sojuszu. Członkowie NATO współpracują nad wspólnym wywiadem, planowaniem i obieraniem celów we wspólnej przestrzeni bojowej – tego typu wiedza może być bardzo przydatna dla Amerykanów, także w obrębie Indo-Pacyfiku.

NATO reaguje bardzo szybko na wszelkie nowe zagrożenia. Ogłosiło Kompleksową Politykę Obrony Cybernetycznej, stworzyło zespoły szybkiego reagowania w cyberprzestrzeni, a w Estonii zbudowało Centrum Doskonałości Obrony Cybernetycznej. Wszystko to ma zapobiegać cyberwojnie, służyć wymianie informacji wywiadowczych między członkami, a także pomóc w opracowaniu wspólnych norm cyberobrony. Także w tym zakresie NATO prowadzi wspólne ćwiczenia i szkolenia.

Stany Zjednoczone czerpią więc korzyści ze swojej przynależności do NATO. Wydaje się też coraz bardziej prawdopodobne, że jeśli na Indo-Pacyfiku faktycznie doszłoby do starć, Stany Zjednoczone poproszą NATO o pomoc. Chociaż z założenia sojusz nie miał angażować się bezpośrednio w konflikty w innych miejscach, to poważne starcia z Chinami mogą zmienić to podejście. Tacy eksperci od obrony jak Jeffrey Engstrom, Tim Heath czy Mark Cozad zaznaczają, że według chińskiej doktryny wojskowej wskazane jest zadawanie dotkliwych ciosów nie tylko wojsku, ale także społeczeństwu i systemowi politycznemu wroga, już na początku wojny. To mogłoby oznaczać ataki na terenie Stanów Zjednoczonych, przez co mógłby zostać uruchomiony Artykuł 5 sojuszu, zobowiązujący pozostałych członków do pomocy. Zresztą podobne rozwiązane miało już miejsce, kiedy Stany Zjednoczone powołały się na Artykuł 5, po ataku na World Trade Center z 11 września.

Dla europejskich rządów unikanie zaangażowania w konflikt między Stanami a Chinami jest ważne. Dał temu niedawno wyraz prezydent Francji Emmanuel Macron, który na początku kwietnia powiedział wprost, że Europa nie powinna dać się „wciągnąć w kryzysy, które nie są nasze”. Tyle że w obliczu ataku na amerykańskie siły wojskowe albo na same Stany Zjednoczone państwa Europy nie będą miały zbyt dużego wyboru – będą musiały jakoś pomóc. Przez ostatnie lata Europa zaczęła (zresztą coraz bardziej) otwarcie popierać amerykańskie zaangażowanie na obszarze Indo-Pacyfiku. Kilku członków NATO wysłało tam także swoje okręty – w tym Francja, Wielka Brytania, Niemcy, Holandia i Kanada. Oprócz tego NATO zwiększa partnerstwo z innymi państwami tamtego regionu: Australią, Nową Zelandią, Japonią i Koreą Południową.

Niektóre z tych działań nie są zaskakujące. Francja na przykład od dawna działa w tym regionie i utrzymuje tam ponad 7 tys. żołnierzy. Wielka Brytania przystąpiła do paktu AUKUS, który jednoczy ją ze Stanami i Australią właśnie z uwagi na wyzwania Indo-Pacyfiku. W dokumentach NATO Chiny coraz częściej występują w charakterze formalnego zagrożenia dla bezpieczeństwa.

Europejscy członkowie NATO mają stosunkowo skromne marynarki morskie i siły powietrzne. Jeśli weźmiemy pod uwagę wszystkie zobowiązania, jakie mają na własnym kontynencie i w rejonie basenu Morza Śródziemnego, to siły, jakie mogliby wysłać na Indo-Pacyfik, są raczej skromne. Nawet gdyby Chiny zdecydowały się zaatakować Tajwan, to w przypadku wielu europejskich członków pomoc mogłaby mieć jedynie niebojowy charakter. Jednak takie wsparcie również może okazać się kluczowe – chodzi bowiem o informacje wywiadowcze, zwiększenie produkcji amunicji, współpracę w obrębie cyberochrony, wsparcie logistyczne, dostawę środków medycznych itp. Dzięki takiej pomocy Stany Zjednoczone mogłyby skupić się na innych działaniach, jednocześnie byłaby ona sposobem okazania solidarności.

Współpraca z Europą jest dla Stanów Zjednoczonych istotna także z powodów instytucjonalnych. Chiny chcą zdominować międzynarodowy system norm i zasad, Stany Zjednoczone próbują się temu przeciwstawić, ale nie mogą działać w pojedynkę, w różnych kwestiach potrzebują europejskiego wsparcia – na przykład w sprawach zmian klimatycznych, zagrożeń cybernetycznych albo regulacji sztucznej inteligencji. Jeśli nie będzie takiej współpracy, Chiny zdołają narzucić normy korzystne dla nich.

Oczywiście, gdyby Stany Zjednoczone opuściły NATO, współpraca między nimi a Europą nadal by trwała. Należy jednak mieć świadomość, że byłby to silny cios polityczny, który mocno nadwątliłby te relacje i osłabił współpracę. Europejskie rządy poczułyby się opuszczone (może nawet zdradzone) i w takich nastrojach formułowały swoje cele polityczne, które mogłyby być różne od amerykańskich.

Pozostaje też kwestia wiarygodności Amerykanów. Jeśli nagle wycofaliby się z Europy, by zwiększyć swoją obecność na Info-Pacyfiku, dlaczego państwa z tego obszaru miałyby uwierzyć, że Amerykanie ich nie opuszczą, nie pozostawią samym sobie – jak zrobili(by) z Europą? A wiarygodność dla Stanów jest bardzo ważna, bo dotyczy nie tylko ich sojuszników, ale także rywali. Czemu Pekin miałby bać się amerykańskiej interwencji w obronie Tajwanu, jeśli USA nie wywiązywałoby się ze zobowiązań wobec NATO?

Rola USA w globalnym porządku

Ludzie nawołujący do odłączenia się Stanów Zjednoczonych od Europy nie rozumieją strategicznego znaczenia aktualnej sytuacji. Po zakończeniu II wojny światowej USA przyjęły rolę gwaranta międzynarodowego porządku. Ta funkcja pozwala czerpać korzyści każdej ze stron, także amerykańskiej. Przez ostatnie dwadzieścia lat pozycja Stanów Zjednoczonych była zagrożona z wielu powodów – od ataku na Irak przez kryzys finansowy, prezydenturę Trumpa aż po wycofanie z Afganistanu. Jednak rosyjska agresja na Ukrainę ponownie pokazała, jak ważne jest amerykańskie przywództwo dla porządku na świecie.

Gdyby Stany wystąpiły z NATO albo nawet mocno ograniczyły swoją obecność w Europie, straciłyby sporo, tej z trudem wypracowanej legitymacji. W ten sposób utrwaliłyby także wizerunek kreowany przez Rosję i Chiny – Amerykanów jako interesownych egoistów. Poważnie nadszarpnęłoby to reputację Waszyngtonu. W tej chwili jedną z olbrzymich przewag USA nad Chinami jest pokaźna, globalna sieć sojuszników, jaką mają ci pierwsi. Istotne dziś jest jej wzmacnianie – tak w Europie, jak i innych regionach.

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły

Translate »