Symulacja dotyczyła walki z hipotetycznym przeciwnikiem, nie wymieniono z nazwy ani USA, ani żadnego innego kraju, aczkolwiek przeciwnika nazwano… „niebieskim sojuszem”. Można więc z łatwością dopatrzyć się w nim Stanów Zjednoczonych i państw sojuszniczych.
Chodziło o ocenę zdolności bojowych w przypadku konfliktu regionalnego wokół Tajwanu albo na Morzu Południowochińskim – czyli w obszarze, do którego Pekin rości sobie prawa, a także w pobliżu takich krajów jak Wietnam czy Filipiny. Zespół badaczy kierowany przez Canxina zauważył jednak, że taki konflikt z dużym prawdopodobieństwem eskalowałby w stronę „wojny totalnej”.
Przez ostatnie lata w chińskich stoczniach trwała intensywna praca nad rozwojem niszczyciela rakietowego nowego typu 055. Opracowano między innymi niszczyciel Lhasa, który jest już w służbie chińskiej marynarki. Jego wyporność wynosi 10 tys. ton i uważa się, że przewyższa go jedynie amerykański okręt klasy Zumwalt. Chińska Armia Ludowo-Wyzwoleńcza zapowiada zwodowanie ośmiu okrętów tego typu w ciągu kilku lat. Dziennik „South China Morning Post” poinformował, że na wyposażeniu chińskiej marynarki wojennej znajduje się obecnie około 50 niszczycieli.
Przeczytaj także:
- Gigantyczna rozbudowa armii Chin. Sygnał ostrzegawczy dla USA
- Czy Chińczycy mogą konkurować z USA swoją militarną potęgą?
W symulacji założono, że każdy z chińskich okrętów został zaatakowany przez 11 lub więcej pocisków rakietowych oraz trzy torpedy wystrzelone z różnych miejsc (utrudnia to obronę). Ponadto specjaliści założyli, że „niebieski sojusz wygenerował zakłócenia 30 razy głośniejsze niż sygnał używany do komunikacji przez chińskie okręty wojenne, a zasięg wykrywania chińskich radarów został zmniejszony do mniej niż 60 proc.”.
Celem przeprowadzonej analizy było sprawdzenie limitów chińskiej doktryny wojennej, a także posiadanej technologii obronnej oraz uzbrojenia. Był to test strategii przygotowanej na tak zwaną „bitwę na końcu świata”, która miałaby być starciem inicjującym wojnę totalną. Symulację przeprowadzono w momencie, kiedy spory terytorialne i kwestia suwerenności Tajwanu doprowadziły do najwyższego od dziesięcioleci ryzyka konfliktu zbrojnego między USA a Chinami.
„South China Morning Post” przypomniał wypowiedź Rodrigo Duterte, byłego prezydenta Filipin, który pod koniec ubiegłego roku stwierdził, że „jeśli miałbym ocenić nieuchronność wojny w skali od 1 do 10, obecną sytuację określiłbym jako 7”. W czasie prezydentury Donalda Trumpa niektórzy urzędnicy Departamentu Stanu USA nazywali spór Stanów Zjednoczonych z Chinami jako „zderzenie cywilizacji”, natomiast w 2019 r. określono Chińczyków „pierwszym niekaukaskim głównym rywalem” USA.
Chińskie media przywołują także słowa Hu Xijina, który był redaktorem nacjonalistycznej gazety chińskiej „Global Times”, a obecnie pozostaje bardzo aktywny w tamtejszych mediach społecznościowych. We wpisie na portalu Weibo z 18 czerwca Hu napisał: „Gdyby doszło do wojny między Chinami a Stanami Zjednoczonymi, w której strategiczne interesy obu stron byłyby równie zagrożone, Stany Zjednoczone mogłyby z łatwością zmobilizować swoje siły i zaangażować się w walkę na śmierć i życie z Chinami. Myślę, że w takim scenariuszu Chiny nie mają szans na wygraną”.
