fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

21.6 C
Warszawa
wtorek, 14 maja, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Broń nie wystarczy, potrzeba jeszcze woli walki

Jakiś czas temu przywódcy wojskowi w Europie nabrali przekonania, że szeroko zakrojone konflikty zbrojne, w tym wojny, stanowią realne zagrożenie dla krajów Starego Kontynentu. Stąd ich dynamiczne dozbrajanie, którego intensywność zwiększyła jeszcze bardziej wojna na Ukrainie. Rozpoznanie zagrożenia wydaje się całkiem realistyczne, ale powzięte działania nie do końca mu odpowiadają. Trzeba bowiem zauważyć, że zwiększenie wydatków na wojsko i zakup dużej ilości sprzętu to nie wszystko – nie zastąpią one kultury militarnej, a ta w Europie praktycznie wygasła – ocenia „Foreign Policy”.

Warto przeczytać

NATO posiada środki militarne, które już teraz przewyższają możliwości rosyjskiej armii – i to znacząco. Mimo to Władimir Putin nie zawahał się przed agresją na Ukrainę. Deklaracje pomocowe Europy nie miały dla niego większego znaczenia. Czemu? Ponieważ rozumiał, że oprócz materialnych różnic istnieją także kwestie moralne i polityczne, które uniemożliwią państwom Europy zaangażowanie się w otwarty konflikt. Kraje demokratyczne nie będą bowiem przystępować do wojny, jeśli ich społeczeństwa o tym nie zadecydują. Zatem gromadzona przez nie broń nie stanowi zagrożenia.

W 1939 r., zaraz przed wybuchem II wojny światowej, francuski filozof polityczny i socjolog Raymond Aron wygłosił wykład, w którym podkreślił, że demokratyczne kraje, które w pokoju osiągnęły bogactwo i wpływy, stronią od agresji, w przeciwieństwie do chwalących militarne cnoty reżimów totalitarnych. „Kiedy rozmawia się z ludźmi, którzy wyznają, że gardzą pokojem, trzeba powiedzieć, że jeśli ktoś kocha pokój, to nie z tchórzostwa. Śmieszne jest przeciwstawianie reżimów opartych na pracy, reżimom opartym na wypoczynku. Groteską jest wierzyć, że armaty można odeprzeć masłem, a wysiłek odpoczynkiem” – mówił.

Nie chodzi więc o to, by na papierze osiągnąć wyższość, ale o zachowanie moralnych cech pozwalających podjąć konkretne działania dla wspólnoty politycznej. Do tych moralnych cech należy na przykład poczucie wspólnego dobra i akceptacja poświęceń, które ono czasem wymaga. Nad zagadnieniami tego typu można dyskutować, ale gdy zbliża się wojna, należy nadać im realnego znaczenia – wyznaczyć granice wspólnego dobra, zamiast próbować godzić ze sobą różne wartości wyznawane przez różnych członków społeczeństwa.

W innym wykładzie, wygłoszonym już po wojnie, w 1952 r., Aron nazwał przesadną awersję do konfliktu, patologicznym produktem polityki demokratycznej:

„Największą słabością demokracji jest zbyt daleko posunięty duch kompromisu. To znaczy przekonanie, że wszystko można rozwiązać na drodze kompromisu. Za każdym razem, gdy demokracje stawały twarzą w twarz z autorytarnymi reżimami, zawsze myślały, że rządzący nimi ludzie są wystarczająco rozsądni, by przedkładać dobry kompromis nad złą wojnę”.

Przeczytaj także:

Demokracje widzą w przemocy największe zło, przez co posuwają się za daleko w swoich kompromisach. To postrzeganie przemocy jako największego zła, możliwe jest jedynie przy założeniu, że istotą polityki jest zachowanie samego życia, nie zaś zachowanie konkretnego sposobu życia, który daną wspólnotę definiuje. W tym drugim przypadku należy bowiem przeciwstawiać się wrogom, którzy temu sposobowi życia zagrażają.

W ramach Unii Europejskiej przeważa jednak ujmowanie działań politycznych w kategoriach uniwersalnych norm oraz imperatywów globalnych. Aron widział formowanie się takiej Europy i wcześnie wyraził swoje zaniepokojenie przeobrażeniami relacji między demokracją a dyscypliną obywatelską pod wpływem nowo uformowanej polityki praw człowieka.

„Moralność obywatelska stawia przetrwanie i bezpieczeństwo wspólnoty ponad wszystko inne. Jeśli zachodnia moralność stała się moralnością przyjemności, indywidualnego szczęścia, a nie cnót obywatelskich, to przetrwanie jest wątpliwe. Jeśli nic więcej nie pozostanie z obowiązków obywatelskich, jeśli Europejczycy nie będą już mieli poczucia, że muszą być gotowi do walki, aby zachować możliwość korzystania ze swoich przyjemności i szczęścia, wtedy, w rzeczy samej, jesteśmy zarówno genialni, jak i dekadenccy” – przekonywał.

Unia Europejska podtrzymywała iluzję ciągłego rozszerzania pokojowej dyskusji, wymiany i produkcji. Wydawało się, że im więcej dyskusji, im więcej wymiany – tym więcej pokoju. Dla Europejczyków ludzie dążyli do tych samych wspólnych celów, a przemoc nie była formą zabezpieczania interesów. Konflikt postrzegano jako efekt nieporozumienia, przeszkodę w rozwoju, produkt przypadkowych, niezamierzonych przyczyn. I jako taki zawsze mógł zostać przezwyciężony. Tak działała globalizacja i integracja. Swym gospodarczym i politycznym sukcesem, Niemcy pokazały skuteczność takiego rozumowania. Dziś ciężko będzie zmienić europejskie nastawienie.

Niełatwo też mówić o wojnie w ramach polityki, która wyklucza suwerenność. Nie znaczy to wszakże, że sama wojna przestaje istnieć. Po prostu zaczyna się nam jawić jako coś nieprzewidywalnego, coś, co nie może być intencjonalne. Jeśli nadejdzie, Europejczycy nie będą w stanie jej pojąć, ponieważ będą projektować własne kategorie myślenia i wartości na innych. Nie będą też w stanie jej przeciwdziałać.

Ponosząca koszty materialne i moralne dwóch wojen światowych Europa utraciła środki do sprawowania własnej władzy. Być może utraciła także chęci, ale znalazła sposób, by uczynić z tego cnotę, by przekonać innym, że na tym polega dziś postęp. Nie była już zdolna używać siły, więc zaczęła ją potępiać, uznając za relikt przeszłości właściwy nacjonalizmowi i imperializmowi. Rozwijając się ekonomicznie, Europa dowodziła nie tylko niemoralności, ale i bezcelowości przemocy. Zakładała przy tym, że rozwój gospodarczy da podobny efekt w każdym kraju. Liczyła na to, że także Rosja, Turcja czy Chiny dołączą wkrótce do społeczeństw liberalnej demokracji, bo uda się zintegrować ich gospodarki z globalnym dobrobytem.

Miało to praktyczne konsekwencje, na które jednak Europa nie musiała zważać, bo była chroniona przez USA. Jednak już Barack Obama zaczął odwracać uwagę od Starego Kontynentu i kierować ją na Chiny i rejon Pacyfiku, a jego dwaj kolejni następcy uskutecznili ten teoretyczny zwrot w praktyce. To nowy rozkład sił i europejskie rządy muszą się w nim odnaleźć.

Czy istnieje sposób, by Europejczycy odzyskali utraconą wiarę w zdolność do wysiłku militarnego i poświęcenia? Aron wskazywał drogę jeszcze przed II wojną: „Jedyna różnica, i to istotna, polega na tym, że w demokracjach trzeba się spontanicznie zgodzić na te konieczności, które gdzie indziej są narzucane”. I widzimy tę różnicę w praktyce: Putin nie musi mieć poparcia rosyjskiej ludności, by wciągnąć cały kraj w wojnę. Wystarczy mu zdyscyplinowana i posłuszna armia. W państwach demokratycznych dysponowanie odpowiednimi środkami jednak nie wystarczy, bo potrzebne jest jeszcze przekonanie obywateli, że zarówno okoliczności, jak i stawki sprawiają, że użycie siły jest uzasadnione i konieczne.

Te okoliczności i zasady użycia siły trudne są jednak do określenia – zwłaszcza w ramach społeczności politycznych, które wyrastają z potępienia agresji. To blokuje prawdziwie rozważne i sprawiedliwe posunięcia. By przekroczyć te blokady, należałoby zrewidować swoje poglądy nie tylko na prawa przysługujące ludziom w ich jednostkowym wymiarze, ale także ogółowi kierowanemu dobrem wspólnym. To zaś odsyła nas do kwestii tworzenia wspólnot oraz obowiązków wobec nich. Ta rewizja jest konieczna, by możliwe było zrozumienie, że nie zawsze dobro danej wspólnoty jest kompatybilne z dążeniami innych reżimów albo że wspólnota praw i interesów nie jest uniwersalna.

Problem z taką rozmową polega na tym, że chcielibyśmy, by ludzie mogli indywidualnie określać własne odpowiedzi na pojawiające się w niej pytania. Tymczasem sama istota tej rewizji polega na sformułowaniu zasad zbiorowego postępowania oraz podporządkowaniu się im. Dodatkowy problem polega na tym, że podjęcie tej dyskusji najprawdopodobniej ujawniłoby, jak bardzo podzielone stały się dzisiejsze społeczeństwa. Mało tego – gdybyśmy przestali tak kategorycznie odrzucać przemoc, musielibyśmy także podjąć odpowiedzialność za jej stosowanie.

Z drugiej strony chowając głowę w piasek, nie jesteśmy w stanie uniknąć nadchodzącego niebezpieczeństwa. Nie możemy czekać w zupełnej bierności do momentu, kiedy nadejdzie tak poważny kryzys, że zmusi nas do działania. Wtedy na dyskusje będzie za późno. Działając w ten sposób, dajemy już na starcie przewagę naszym wrogom, którzy sami mogą kształtować okoliczności. I jeśli w ten sposób rozpęta się wojna, będzie ona kosztować nas dużo więcej – zarówno pod względem ludzkich istnień, jak i zasobów.

Dozbrajanie krajów europejskich nie może być jedynie sposobem na wydawanie większych budżetów na obronność. Musi być efektem rzetelnego dialogu ze społeczeństwem, którego w ostatnich dekadach unikali nawet najwięksi polityczni przywódcy Europy.

Europejskie elity mają teraz nowy priorytet: muszą w jasny sposób przedstawić swoim obywatelom aktualną sytuację i wypływające z niej obowiązki, których spełnienie jest konieczne dla zachowania wolnych społeczeństw. Nie można tylko narzekać na rozpadający się porządek globalny i udawać, że nie ten rozpad nie wpłynie na nasze decyzje. Europa nie może zarazem zwiększać wydatków na militaria i promować dalej zintegrowaną globalną gospodarkę, bo to właśnie ona daje wrogom środki do budowania potęgi. Skoro owi wrogowie liberalnych demokracji już teraz wykazują agresję, to sytuacja tylko się pogorszy, jeśli nadal będą wzrastać w siłę.

Aby przeprowadzenie takiej dyskusji było skuteczne i w ogóle możliwe, musi ją poprzedzić rewizja celów samej demokracji. Samozachowawczy humanitaryzm od wielu lat kierował Europejczykami, w jego imię maskowali on niechęć do rządzenia samemu w polityczny sposób. Jednak narastające ryzyko wojny powinno uprzytomnić, a w zasadzie przypomnieć światu, że sami możemy formułować swoje polityczne zobowiązania. Rezygnacja z tego w imię rozbudowywanych praw człowieka nie sprawi, że ciężar polityki zniknie, możemy za to stać się celem obcych wrogich działań.

Tego typu debata publiczna powinna odbyć się w każdym kraju oraz na szczeblu ponadnarodowym. Jej rozpoczęcie to jednak spore ryzyko i potrzeba do tego nie lada odwagi. Rządzący nie powinni, wszakże ograniczać się do prowadzenia polityki partyjnej, to właśnie ich zadaniem – bez względu na trudności – jest dziś zainicjowanie takiej dyskusji. Ostatecznie bowiem nie ma znaczenia, jak bardzo emancypacyjna jest dana partia czy platforma polityczna – tak czy inaczej nie wytrzyma porażki militarnej.

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły

Translate »