Obecna sytuacja geopolityczna nadaje NATO znaczenie, jakiego nie miało wcześniej, choć zagrożenia, z jakimi się dziś mierzy, mocno różnią się od tych, z jakimi mieliśmy do czynienia w chwili powstania sojuszu. Jednak siła sojuszy polega między innymi na zdolności do dostosowywania się, do zmieniającego się środowiska politycznego. Po ponad roku od pełnowymiarowego ataku Rosji na Ukrainę widać jednak, że w ramach NATO faktycznie zachodzą istotne zmiany.
Dawniej struktury NATO w Europie koncentrowały się na zachodnich stolicach – Paryżu oraz Berlinie. Teraz środek ciężkości przesunął się na wschód i rozciąga od Helsinek po Morze Czarne. Obecnie to kraje Europy Wschodniej – Polska, Finlandia, Rumunia oraz kraje bałtyckie – wykazują najlepsze zrozumienie rosyjskiego zagrożenia i solidarnego działania w jego obliczu.
Polska, choć pod względem zaludnienia prawie o połowę mniejsza od Niemiec, zaangażowała się w przeciwdziałanie rosyjskiej agresji dużo bardziej niż sąsiedzi z zachodu Europy. Jednocześnie w odpowiedzi na zaostrzające się konflikty militarne, Polska postanowiła zwiększyć wielkość armii do 300 tys. żołnierzy. Jeśli te plany zostaną faktycznie wprowadzone, da nam to jedną z największych armii na Starym Kontynencie.
Jednak liczebność armii to nie wszystko. Polska od lat należy do niewielkiej części sojuszu, która rzeczywiście realizuje zobowiązania podjęte przez wszystkich członków w 2006 r., przede wszystkim wydając przynajmniej 2 proc. PKB na obronność, a jednocześnie 20 proc. tych wydatków przeznaczając na najważniejszy sprzęt, który pozwala utrzymać wymaganą przez NATO gotowość militarną.
Polski rząd poszedł nawet dalej – w marcu ubiegłego roku przyjął ustawę podnoszącą wydatki na obronność do 3 proc. w bieżącym roku, a w przyszłości do 4 proc. PKB. To więcej niż inni członkowie NATO, tacy jak Niemcy czy Kanada. Minister obrony Mariusz Błaszczak wyjaśniał to posunięcie w ten sposób: „Zbrodniczy atak przeprowadzony przez Federację Rosyjską wymierzony w Ukrainę oraz nieprzewidywalny charakter Putina oznacza, że musimy jeszcze bardziej przyspieszyć modernizację sprzętu”.
Te zmiany i deklaracje polskiego rządu spotkały się z odpowiedzią w USA. Amerykańska Komisja Służb Zbrojnych Izby pracowała nad sposobami wsparcia i przyspieszenia polskich wysiłków modernizujących armię, które oznaczają jednocześnie wzmocnienie wschodniej flanki NATO. Wsparcie to zakładało między innymi przyspieszenie sprzedaży czołgów M1A2 Abrams, a także przyspieszenie amerykańsko-polskiej współpracy nad produkcją pocisków przeciwpancernych oraz systemów typy HIMARS. Podjęcie takiej współpracy pozwoliłoby rozwiązać, a przynajmniej mocno ograniczyć, powszechne dziś problemy z łańcuchem dostaw i niedoborem pracowników, a w konsekwencji uzupełnić braki amunicji w europejskich magazynach. Stany dążą też do modernizacji obiektów Aegis Ashore, które rozlokowali w Polsce i Rumunii. Prace te mają na celu wzbogacenie ich o zdolność śledzenia rosyjskich pocisków balistycznych i hipersonicznych.
Stany Zjednoczone są w zasadzie beneficjentem zmian czynionych przez Polskę, Litwę, Łotwę Estonię, Rumunię i Wielką Brytanię, które rozszerzają militarną produkcję, zwiększają zatrudnienie w sektorze wojskowym i pracują nad standaryzacją uzbrojenia NATO, opierając się często na amerykańskich technologiach – a odchodząc od przestarzałych systemów sowieckich. Zresztą amerykański Kongres pozwolił Departamentowi Obrony na przyjęcie wieloletnich zamówień na amunicję, zabezpieczając rynek zbytu na długi czas, a nie – jak wcześniej – na każdy kolejny rok osobno. Pozwoli to także na obniżenie kosztów produkcji i zapewni amerykańskiej armii pewność utrzymania własnych wytycznych, dotyczących gotowości bojowej, co w dalszej konsekwencji gwarantuje możliwość dalszego wspierania Ukrainy czy Tajwanu.
Oprócz tego pojawiły się plany – a za nimi rozmowy prowadzone z Wielką Brytanią – dotyczące budowy dużej fabryk broni w Polsce. Byłby to kolejny czynnik podnoszący samowystarczalność europejskiej obronności.
Stany Zjednoczone powinny więc zauważyć, że to takie kraje jak Polska dokładają obecnie najwięcej do rozwoju NATO w Europie, mając na względzie faktyczne cele sojuszu, a co za tym idzie – należy im się większe wsparcie w podejmowanych dążeniach. I mamy już pewne formy tego amerykańskiego wsparcia – na przykład zapowiedź powstania sztabu V Korpusu Armii USA w Polsce. Obok rozwoju obiektów obrony przeciwrakietowej Aegis Ashore w Polsce i Rumunii jest to do tej pory najwyraźniejszy przejaw zaangażowania Stanów Zjednoczonych w ochronę sojuszników z Europy Wschodniej.
Nie są to jednak działania wystarczające do faktycznej poprawy pozycji NATO czy powstrzymania aktualnego zagrożenia ze strony Rosji. Wciąż zauważalna jest potrzeba przeniesienia amerykańskich sił stacjonujących w Europie do tych krajów, które w tym momencie najbardziej rozwijają własną armię. A są to kraje wschodnie, lepiej od innych rozumiejące rosyjskie niebezpieczeństwo. To tam obecność amerykańskich wojsk ma najwięcej sensu i działają najbardziej odstraszająco.
Na tym jednak rzecz się nie kończy. Istotne jest, by Waszyngton przyznał, że atak Rosji na Ukrainę unieważnia pakt między NATO a Rosją. To porozumienie, które podpisano w 1997 r., miało budować współpracę i zaufanie między stronami. Nie możemy jednak mówić o zaufaniu do przywódcy, który rozpętał największą wojnę lądową na Starym Kontynencie od zakończenia II wojny światowej. W związku z tym wspomniany pakt nie powinien dłużej ograniczać ruchów amerykańskich wojsk i ich wzmocnienia w Europie Wschodniej. Powinno to zostać oficjalnie ogłoszone na szczycie NATO, który odbędzie się niedługo w Wilnie.
Jednak Rosja nie jest jedynym zagrożeniem dla NATO. Z europejskiej perspektywy jest najbliższa, ale amerykańskie niepokoje związane z Chinami też są ważne, zwłaszcza w dalszej perspektywie. Dlatego należy mieć na uwadze konieczność utrzymania wypłacalności NATO.
Symbolicznym krokiem w tę stronę byłoby ogłoszenie, że kolejny sekretarz generalny NATO musi pochodzić z kraju, który zgodnie ze zobowiązaniami przeznacza 2 proc. PKB na obronność. Powinien też, jak wcześniej Jens Stoltenberg, zapewnić, że w razie konieczności jest w gotowy do przeciwstawienia się Chinom. Kolejny sekretarz generalny mógłby zatem pochodzić z Polski, Rumuni, Wielkiej Brytanii czy jednego z krajów bałtyckich – byłoby to wyborem nie tylko mądrym, ale i słusznym.
Przeczytaj także:
- Obietnice i nadzieje. Czy europejscy członkowie NATO zwiększą wydatki na obronę?
- Transport sprzętu wojskowego to bolączka NATO i UE. Trwa poszukiwanie recepty
Ostatnia wizyta prezydenta Francji Emmanuela Macrona w Chinach pokazała nam, przed jakimi jeszcze zagrożeniami stoi dziś NATO. Jego spolegliwość wobec prezydenta Chin Xi Jinpinga jest niepokojąca i powinna zwrócić uwagę sojuszu. Nauczyliśmy się już, z jakim niebezpieczeństwem wiązała się energetyczna zależność od Rosji. Tę lekcję warto zastosować, także w przypadku współpracy z dyktatorskimi Chinami.
Pocieszeniem jest to, że w Europie Macron jest osamotniony w swojej służalczości wobec Chin. Mateusz Morawiecki – jako jeden z wielu, ale też jeden z pierwszych – sprzeciwił się takiej postawie, mówiąc: „zamiast budowania strategicznej autonomii od Stanów Zjednoczonych, proponuję strategiczne partnerstwo ze Stanami Zjednoczonymi”.
Widać więc, że środek ciężkości NATO przesuwa się na wschód Europy, gdzie Polska pełni szczególną funkcję. I Stany Zjednoczone powinny przeorganizować swoją politykę, aby wspierać to przesunięcie.