Pierwszy i bezpośredni kontekst wydaje się wiec oczywisty, zwłaszcza że dotychczasowe uzgodnienia i limity (a raczej ich brak) wygasają z początkiem czerwca. W dodatku największy producent rolny, którym w Europie jest Francja, narzeka na konkurencje rolników hiszpańskich, portugalskich i włoskich. Towarzyszy temu narastający problem migracyjny i implikacje, które dla polityki wewnętrznej stwarza wojna Izraela z Hamasem, oraz napięcie generowane przez reformę emerytalną.
Wobec spadku opłacalności produkcji i w obliczu zapowiedzianej przez rząd federalny rezygnacji z dopłat do paliwa rolniczego niemieccy rolnicy od dawna zapowiadali demonstracje przed siedzibami partii koalicyjnych, blokady dróg oraz skrzyżowań.
W poniedziałek 15 stycznia, tysiące ciągników zablokowało centrum Berlina. Była to kulminacja trwających tydzień protestów. Rolników wsparli rzemieślnicy i spedytorzy. Hasłom „Regionalna żywność potrzebuje regionalnych rolników” i „Bez rolników nie ma przyszłości”, towarzyszyło być może najbardziej znamienne: „To my jesteśmy Narodem”. Kto zna historię Niemiec, ten musi się w takim przypadku niepokoić, gdyż skojarzenia są aż nadto oczywiste.
W Belgii protesty rozlały się po obszarze całego kraju. Ogniska zapłonęły na autostradach, skutecznie zatrzymując ruch kołowy. Protestujący zablokowali także terminale przeładunkowe portu w Zeebrugge. Protesty zainicjowane na południu, szybko objęły północ z niderlandzkojęzyczną Flandrią. 30 stycznia ciężarówki zablokowane przy wyjeździe z portu, bez możliwości zawrócenia, sparaliżowały ruch w obie strony. Obecnie mamy więc do czynienia z paraliżem komunikacji w całej Belgii.
Wróćmy jednak do Francji. Jedyne, co miał do zaproponowania protestującym rząd, to mobilizacja dodatkowych sił 15 tysięcy policjantów „zmobilizowanych do utrzymania drożności arterii dojazdowych do Paryża i większych miast”. Na spadek cen skupu płodów rolnych i pogarszającą się sytuację finansową branży – odpowiedzi brak. Rolnicy twierdzą, że kolejne zapowiedzi i obietnice to „puste deklaracje”.
We Włoszech doszło do niefortunnego incydentu, kiedy to w wyniku blokady drogi przez rolników w Kalabrii, w pobliżu miejscowości Catanzaro nie dotarła na czas pomoc do 56-letniego kierowcy, który zmarł na atak serca. O ich determinacji najlepiej świadczy próba zablokowania w podstołecznym regionie Lacjum (opodal miasta Orte) największej krajowej arterii, którą jest autostrada A1 łączącą północ z południem. Do Foggii w Apulii wjechało ponad 400 traktorów. Region stanowi rolnicze zagłębie Włoch, a protestujący rozdawali bezpłatnie warzywa.
Przeczytaj także:
- Rolnictwo w cieniu agresji na Ukrainę
- Problem z ukraińskim zbożem
- Polska, broniąc naszych rolników, nie łamie Europejskiej solidarności z Ukrainą
- Czy ukraińska reforma rolna zaszkodzi drobnym rolnikom?
W tle pozostaje koncepcja tzw. Zielonego Ładu w Rolnictwie, opracowana wedle ideologicznych założeń, bez udziału zainteresowanych środowisk, a odpowiedzialny w UE za ten obszar Fans Timmermans, chciałby regulować nawet takie kwestie, jak przemienne odłogowanie użytkowanych areałów, co poza wszystkim stanowi próbę brutalnej ingerencji w święte prawo własności. W czasie pandemii wykorzystano nadzwyczajną sytuację, aby bez konsultacji ustalić sztywne ograniczenia, które uzasadniano bezpieczeństwem żywnościowym i „zdrowiem planety”. Pod pretekstem szczytnych haseł zaczęto wprowadzać wymagania, których np. w odniesieniu do wołowiny Polska nie jest w stanie dotrzymać (tak w każdym razie twierdzą profesorowie weterynarii). Jednak z drugiej strony, szerokim strumieniem dociera do Europy import spoza naszego obszaru gospodarczego (że o niekontrolowanej żywności z Ukrainy nie wspomnimy). Jednocześnie hasło przystępności cen funkcjonuje równolegle do deklaracji mającej zapewnić godziwe zyski branży w ramach przejścia na „zrównoważony system żywnościowy”. Słowem, zaklinanie rzeczywistości i obietnice bez pokrycia. Jak długo jeszcze?!