Protest rolników wydaje się mieć powszechne poparcie. Ich gniew i postulaty podziela zarówno rząd, jak i opozycja, sprzyja im opinia publiczna. Tak w Polsce, jak i w innych krajach, gdzie protestujący rolnicy są bardziej „wyrywni”. W roku wyborów do Parlamentu Europejskiego ta empatia u polityków jest zrozumiała. Trudno zresztą nie przyznać racji rolnikom. Nie są oni winni sytuacji, w której się znaleźli.
Po latach relatywnych korzyści jakie przynosiły im przywileje wynikające ze Wspólnej Polityki Rolnej rolnicy zostali uderzeni z dwóch stron. Regulacje tzw. zielonego ładu narzucają nowe obowiązki, podnoszą koszty produkcji i jednocześnie dążą do jej ograniczenia. Do tego wystawieni zostali na nieuczciwą konkurencję ze strony zboża ze Wschodu (bo nie tylko z Ukrainy), czy produkcji mięsnej spoza UE. Jednak samo zahamowanie importu nie poprawi niczyjej sytuacji na dłuższą metę.
Uszczelnianie granic to tylko zapychanie dziur. Jeśli zamknie się granice z jednej strony, zboże wpłynie lub wjedzie inną drogę. Protekcjonizm pozostaje też zawsze bronią obosieczną. W ostatecznym rozrachunku Polska więcej produktów rolnych eksportuje niż sprowadza. Ale to nie znaczy, że powinna akceptować nierówne reguły gry. Głównym problemem są absurdalne wymogi ideologicznie motywowanych programów w rodzaju zielonego ładu. Dotykają one przecież nie tylko rolników. Nawet jeśli uda im się odłożyć w czasie czy złagodzić część z przepisów albo ograniczyć import produktów spoza UE, to wciąż niezbędne są fundamentalne zmiany w samej konstrukcji zielonego ładu i Wspólnej Polityki Rolnej. Które umożliwią rolnikom normalną produkcję i normalny handel swoimi produktami w oparciu o wybór konsumentów a nie urzędnicze decyzje. Polska żywność poradziłaby sobie bez trudu w zwykłej rynkowej konkurencji, gdyby wolny rynek żywnościowy w Europie faktycznie istniał.
Niestety, bez naruszenia podstaw dominującej w UE ideologii rolnicy (a z nimi reszta społeczeństwa) mogą jedynie osiągnąć rozłożenie w czasie negatywnych skutków dostosowywania gospodarki do wymogów polityki klimatycznej. Zwłaszcza, że jej propagandystom udało się wmówić europejskim społeczeństwom iluzję – że można ograniczać emisje CO2 przez zwijanie przemysłów i produkcji i jednocześnie pozostać relatywnie zamożnym klientem welfare state. Celebryci w markowych ciuchach nakłaniają maluczkich do ograniczania konsumpcji, oszczędzania wody czy noszenia ciągle tych samych ubrań. Biznes obarczany jest obowiązkami w zakresie dbania o środowisko i ograniczanie śladu węglowego. Piętnuje się ogrzewanie domów zimą paliwami kopalnymi czy jeżdżenie do pracy samochodem (aż dziw, że nie ma jeszcze prototypowych, niskoemisyjnych rowerów zimowych do ruchu miejskiego). Wisienką na torcie są memiczne świerszcze zamiast kotletów na talerzach. Skutki polityki klimatycznej sięgają daleko poza rolnictwo. Efektem jest stały wzrost kosztów wszelkiej produkcji, z powodu coraz wyższych koszty energii. A za tym realne ograniczanie konsumpcji i zmniejszanie dobrobytu ludzi. Wszystko w imię nowego, zielone postępu, a postęp – jak wiadomo z historii – wymaga ofiar. Brukselscy decydenci zdają się przy tym nie zauważać, że inne wielkie gospodarki z aspiracjami nie kwapią się do podobnych poświęceń. Co więcej, wykorzystują europejskie koncepcje, by – jak choćby Chińczycy – sprzedawać tu swoje elektryczne samochody, pompy ciepła czy fotowoltaikę. Nie wszyscy chcą być Europejczykami.
Zielony lad i polityka klimatyczna mają przy tym wszelkie cechy centralnego planowania, wynikającego z utopijnego myślenia. Bierze się ono częściowo z prawdziwej wiary w swoiste posłannictwo klimatyczne, częściowo maskuje interesy przemysłowe głównych unijnych graczy. Coraz bardziej jednak widać, że zielony socjalizm zastąpił w Europie czerwony i próbuje się go implementować przymusowo. Rzecz nie jest bowiem w samym stosowaniu bardziej ekologicznych metod produkcji. Problemem jest przymus i biurokratyczne zarządzanie. Kierowanie gospodarki ideologią kończyło się zawsze tak samo. Kryzysem gospodarczym i biedą.
Przeczytaj także:
- Czy rolnicy staną się osamotnieni
- Hiszpańskie protesty rolników, to walka małych z wielkimi
- Byłaby szkoda gdyby protesty zakończyły się niczym
- Protesty rolników we Francji
Całkowite odrzucenie polityki klimatycznej wydaje się dziś politycznie niewykonalne. Stała się ona bowiem konstytutywnym elementem Unii Europejskiej. Jednocześnie to rządy krajowe i krajowi politycy biorą polityczną odpowiedzialność za próby wdrażania ideologicznych założeń na skalę kontynentalną. A zielony ład nie skonstruował się sam. Nie jest wynikiem ewolucji systemu społeczno-gospodarczego, lecz efektem arbitralnych decyzji podejmowanych przez unijnych urzędników, którzy nie są nawet bezpośrednio wybierani. Im szerzej ta świadomość się zagnieździ, tym skuteczniej społeczeństwa będą mogły stawiać opór podobnym zakusom ideologicznym i urzędniczym w przyszłości. Ważne, by nie zostawiać rolników samym sobie. Paradoksalnie walka z europejskim zielonym ładem jest w interesie wszystkich Europejczyków, i na wsiach i w miastach.
Radosław Różycki