fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

10.6 C
Warszawa
piątek, 4 października, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

Czołgi i samoloty to przeżytek

Tak naprawdę od dłuższego czasu mogliśmy się spodziewać agresji na Ukrainę. Kiedy do niej doszło, granicę przekroczyły setki rosyjskich czołgów wspierane przez siły powietrzne. Wydawało się, że Ukraina nie ma szans wobec tak dużej przewagi liczebnej jednostek pancernych, artylerii i lotnictwa. „Telegraph” próbuje dojść do sedna tego, co odmieniło losy wojny Rosji z Ukrainą i jak sytuacja ta może (lub powinna) wpłynąć na przemiany w brytyjskiej armii.

Warto przeczytać

Jest kilka rzeczy, które – według konwencjonalnych rozwiązań wojskowych – powinny wydarzyć się w tym konflikcie.

Pierwsza to dominacja rosyjskiego lotnictwa na niebie. Lotnictwo ukraińskie powinno zostać zniszczone jeszcze zanim należące do niego samoloty znalazły się w powietrzu. Ukraińskie radary przeciwlotnicze powinny zostać namierzone i rozbite. Podobnie jak ukraińskie rakiety przeciwlotnicze.

Taki rodzaj kampanii powietrznej nazywa się w kręgach militarnych „Sead/Dead”. Polega ona na niszczeniu obrony przeciwlotniczej wroga. W 2011 r. widzieliśmy jej skuteczne zastosowanie przez NATO przeciwko siłom powietrznym pułkownika Kadafiego. Siły wroga zniszczono wówczas dzięki pociskom Tomahawk, które wystrzeliwały jednostki marynarki wojennej znajdujące się niedaleko brzegu.

Kiedy operacja typu „Sead/Dead” się powiedzie, napastnicy mogą zawładnąć niebem na wysokości 3 kilometrów i powyżej, bo tyle wynosi maksymalny zasięg przenośnych pocisków ziemia-powietrze. Wtedy samoloty mogą niszczyć cele naziemne praktycznie bez ograniczeń – a to fatalna wiadomość dla wojsk pancernych i artylerii.

Zdominowanie przestrzeni powietrznej pozwoliło uzyskać przewagę siłom Zachodu w Libii, w Iraku w 2003 r., a nawet w Zatoce Perskiej w 1991 r. Co prawda w 1991 r. roku doszło też do kilku bitew czołgowych, ale nawet wtedy (np. podczas wspominanej do dziś przez miłośników czołgów bitwie pod Easting 73) czołgi irackie były niszczone nalotami.

Brytyjskimi wojskami pancernymi dowodził wtedy Rupert Smith. Uważa on, że w 1991 r. wcale nie doszło do faktycznego starcia wojsk pancernych, ponieważ to samoloty i rakiety zapewniały faktyczną i rozstrzygającą siłę ognia. Uważa też, że prace nad czołgiem Challenger 3, który ma zastąpić główny czołg brytyjskiej armii Challenger 2, nie są wcale potrzebne.

Nie znamy szczegółów na temat sytuacji na ukraińskim niebie, ale pewne jest, że Rosji żadne „Sead/Dead” się nie powiodło. Ukraińcy nie dysponują wielkimi siłami powietrznymi, ale wciąż są one aktywne. Sprawdzają się nie tylko ukraińskie odrzutowce, ale przede wszystkim drony, w tym Bayraktary tureckiej produkcji.

Przeczytaj także:

Natomiast Rosjanie ponoszą ciągłe straty na ukraińskim niebie – tracą zarówno drony, śmigłowce, jak i samoloty. Nie udało się też przy użyciu rosyjskiego lotnictwa wyeliminować ukraińskiej artylerii albo wojsk pancernych.

Warto wspomnieć, że siły powietrzne wielu krajów podkreślają, że w takich sytuacjach (kiedy nie dochodzi do jednoznacznej dominacji w przestrzeni powietrznej) najlepsze do ataków powietrznych są załogowe odrzutowce.

Jednak faktyczny przebieg konfliktów w Zatoce Perskiej, Syrii, Libii oraz Afganistanie pokazał, że zdobycie przestrzeni powietrznej pozwala przeprowadzać ataki w sposób dużo bardziej ekonomiczny – przy użyciu dronów.

Przewaga dronów nad załogowymi odrzutowcami

Przewaga dronów nad załogowymi odrzutowcami polega między innymi na tym, że nie narażają one życia lotników. Co się z tym wiąże: nie wymagają także ładunku potrzebnego do ich przewozu czy foteli katapultowych. Drony nie stają się senne, nie muszą też korzystać z toalety.

Używany dość szeroko Reaper jest ekonomicznym samolotem turbośmigłowym. Turecki Bayraktar, popularny w ukraińskim wojsku, wykorzystuje silnik benzynowy, który jest jeszcze tańszy i prostszy. W zestawieniu z samolotami załogowymi drony są w zasadzie nieporównywalnie tańsze – zarówno jeśli chodzi o koszty zakupu, jak i eksploatacji. Nie muszą też być tankowane w powietrzu, co jest kosztownym procesem.

Znany jest też przypadek z Libii, kiedy niedrogi dron śmigłowy zniszczył ciężką wyrzutnię rakiet SA-8 Gecko. Według wszelkich założeń spił powietrznych, samolot śmigłowy nie mógłby wygrać starcia z taką wyrzutnią. Konflikt na Ukrainie dostarcza nam niemal codziennie argumentów za dronami. Używane tam drony, choć tańsze i o prostszej konstrukcji, okazują się bardzo skuteczne w powietrznych walkach.

Bayraktary poradziły sobie z niszczeniem bardzo różnych celów, nawet systemów rakietowych, które według założeń miały zestrzeliwać drony. Pojawiły się opinie, że to drony w dużej mierze odpowiadają za zatopienie rosyjskiego krążownika rakietowego „Moskwa”.

Nie można jednak na tej podstawie stwierdzić, że w ogóle nie ma już zapotrzebowania na naddźwiękowe odrzutowce. Zapewne są wciąż potrzebne do niektórych zadań specjalnych. Ale nie da się obronić stanowiska, że drogie i skomplikowane konstrukcyjnie samoloty muszą stanowić trzon sił powietrznych nowoczesnej armii. Wojna na Ukrainie pokazała w praktyce, że takie twierdzenie jest po prostu nieprawdziwe.

Wcześniej już pojawiały się opinie, że kolejne generacje samolotów wojskowych nie muszą wcale być załogowe. Dzisiaj ten głos rośnie w siłę. Misje wysokiej klasy, takie jak „Sead/Dead” czy zatopienie „Moskwy”, można przeprowadzać przy pomocy bezzałogowych dronów odrzutowych, nazywanych także „pociskami manewrującymi”. Ale to samo można odnieść do podstawowych zadań uderzeniowych.

Z tego powodu plan brytyjskiego Royal Air Force (RAF), by przy niewielkiej liczbie dronów wzmacniać siły kolejnymi załogowymi odrzutowcami, warto ponownie przemyśleć. Ale sam RAF raczej tego planu nie zmieni, bo poważne zmniejszenie liczebności załóg samolotowych mogłoby wpłynąć na jego niezależność.

Czego nie potrzebują już siły lądowe?

Jeśli żadnej ze stron nie uda się zyskać kontroli nad przestrzenią powietrzną, przewagę gwarantuje duża, dobrze wyposażona armia czołgów – tak brzmi kolejna konwencjonalna mądrość militarna, która pochodzi gdzieś z lat 80. XX wieku (i nie uwzględnia użycia broni masowego rażenia). Jest jednak wciąż popularna wśród wojskowych strategów. Uważają oni często, że jedyną bronią przeciwko armii czołgów jest lepsza armia czołgów.

Ale obrazki, w których ciężko opancerzone siły z łatwością pokonują lżej wyposażonego przeciwnika, rozjeżdżając go w drobny mak, są już nieaktualne. W obrazkach tych ciężkie wojsko nie potrafi co prawda szybko zdobyć miasta, może je jednak ominąć, otoczyć i odciąć. W ten sposób odcięte zostają linie zaopatrzenia, a lekko uzbrojeni obrońcy nie mają szans wobec pancernego natarcia.

Armia brytyjska kurczowo trzyma się takich scenariuszy, próbując ustanowić siły pancerne (podobne do tych, jakie w 1991 r. prowadził przywoływany wcześniej generał Smith) trzonem sił lądowych.

Armia brytyjska chciała wyglądać jak rosyjskie wojsko

Dziś na Ukrainie widzimy, że lądowa dominacja czołgów się skończyła. Atakujące wojsko rosyjskie wyglądało praktycznie tak, jak chciała wglądać brytyjska armia – pełno nowoczesnych (a przynajmniej nowocześniejszych od przeciwnika) czołgów, opancerzonych wozów bojowych i ciężkiej artylerii samobieżnej.

Pamiętajmy też, że nawet w dobrych armiach siły pancerne nie zawsze są sprawne i zdolne od razu do walki.

Wróćmy na chwilę do wojny w Zatoce Perskiej z 1991 r. Armia brytyjska dysponowała wtedy kilkoma dywizjami pancernymi, wydawało się więc, że wysłanie jednej z nich do walk nie będzie stanowiło problemu. Tymczasem generał Smith wspomina: „W Zatoce miałem wszystkie aktualne czołgi w Armii Brytyjskiej. Dostałem też prawie każdy silnik czołgowy z zapasów. Reszta armii została pozbawiona swojego sprzętu”.

Teraz Rosja zrobiła to samo. Ściągnęła pojazdy, broń i żołnierzy z różnych brygad, by zbudować Batalionowe Grupy Taktyczne (BTG). Dzisiejsze BTG – stanowiące większą część sił wysłanych do inwazji – jest jak siły generała Smitha z 1991 r.: składają się z całego dobrego sprzętu i zapasowych części, jakimi dysponuje wojsko.

Ukraina ma stosunkowo mało czołgów, a te, którymi dysponuje, są w większości przestarzałe. Tak samo stare są pojazdy opancerzone wykorzystywane przez piechotę – często zresztą zastępują je zwykłe furgonetki i ciężarówki. Na początku inwazji, także artyleria ukraińska pozostawała sporo do życzenia, składając się w większości z niechronionych dział holowanych.

Żołnierze z pierwszej linii frontu walczący po stronie ukraińskiej byli w większości zahartowanymi weteranami z Donbasu. Ale w rosyjskim BTG też znaleźli się najlepsi żołnierze. To w większości nowej klasy zawodowi „kontraktnicy”, poborowych zostawiono w jednostkach rozformowanych na potrzeby BTG.

Wydawało się zatem, że inwazja pójdzie Rosjanom łatwo, nawet jeśli nie uda się zdobyć dominacji w przestrzeni powietrznej. Ale wcale nie poszła łatwo.

Mimo przewagi uzbrojeniowej BTG nie udało się nawet okrążyć leżącego tuż za granicą Charkowa, a tym bardziej Kijowa. Spod obu miast zarządzono odwrót, a powolne postępy na południowym wschodzie okupione zostały sporymi stratami. Część potężnych czołgów bojowych (MBT) to dziś spalone wraki.

Czołg można pokonać nie tylko innym czołgiem

Zachodni żołnierze od dekad powtarzają, że nowoczesny czołg może zostać pokonany tylko przez inny nowoczesny czołg. Pokutuje przekonanie, że bardzo wytrzymały pancerz czołgu MBT może przebić tylko ciężka armata przeciwpancerna strzelająca penetratorami hiperszybkostrzelnymi. Żeby wprowadzić takie działo do walki, trzeba zaś umieścić je na czołgu.

Co prawda istnieją jeszcze głowice wybuchowe z ładunkiem kształtowym, do których wykorzystuje się dość niewielkie rakiety i pociski, na tyle małe, że mogą być przenoszone i wystrzeliwane przez żołnierzy albo drony, ale jakoś czołgiści niespecjalnie się nimi przejmują. To dlatego, że w czołgach (także rosyjskich) zaczęto stosować „wybuchowy pancerz reaktywny”, czyli płytę materiału wybuchowego zamontowaną na zewnętrznej stronie czołgu. Płyta ta eksploduje, gdy zostaje trafiona przez głowicę z ładunkiem kształtowym. Siła eksplozji zostaje wtedy zakłócona i staje się w zasadzie nieszkodliwa.

Widzimy te pancerze na wszystkich rosyjskich czołgach – to te poprzyklejane bloki, które wyglądają nieco śmiesznie, ale mają sprawiać, że pojazdy nimi zabezpieczone stają się niezwyciężone – przynajmniej, dopóki nie napotkają na swej drodze wrogiego czołgu.

Ale i na te bloki są sposoby. Na przykład głowice typu „tandem”, w których pierwszy ładunek kumulacyjny unieszkodliwia zewnętrzny blok wybuchowy, a dopiero drugi przebija zwykły pancerz czołgu. W ten sposób skonstruowane są amerykańskie pociski przeciwpancerne Javelin, których duża ilość powędrowała na Ukrainę. Takimi pociskami strzelają także tureckie Bayraktary.

Można też wykorzystać atak z góry. Czołgi budowane są w taki sposób, by ich pancerze (konwencjonalne i reaktywne) były mocne z przodu, skąd pada najwięcej ataków. Boki pancerza są nieco słabsze, natomiast najsłabszy jest tył i góra. Takie rozłożenie mocy pancerza jest konieczne, bo jeśli wszędzie miałby on jednakowo mocny pancerz, tak jak od przodu, to jego masa utrudniałaby poruszanie się. Już teraz waga czołgu często przekracza 50 ton, co ogranicza jego mobilność.

Pociski wykorzystywane do ataków od góry przelatują zatem nad czołgiem i wystrzeliwują ładunek kształtowy w słaby pancerz górny. Mechanizm ten został wykorzystany w Lekkiej Broni Przeciwpancernej Następnej Generacji (NLAW). Broń ta jest na wyposażeniu armii brytyjskiej i z Wielkiej Brytanii w tysiącach sztuk powędrowała na Ukrainę (podobno Ukraińcy niszczący tymi pociskami rosyjskie czołgi z wdzięczności wykrzykują wtedy „Boże, chroń królową”). Sam NLAW to szwedzki projekt, ale Wielka Brytania część tych systemów produkuje i montuje u siebie.

W każdym razie NLAW, Javeliny i Bayraktary zniszczyły ogromną liczbę rosyjskich czołgów. A sama ukraińska armia donosi, że skuteczna w walce z czołgami bywa nawet starsza przenośna broń kształtowa. Jeden z najnowszych rosyjskich czołgów T-90 miał zostać pokonany przez 84-milimetrowy pocisk Carl Gustaf pochodzący jeszcze z lat czterdziestych.

I tak jak w przypadku RAF potrzebne jest ponowne przemyślenie zamiłowania do załogowych odrzutowców, tak jak wojska lądowe powinny zastanowić się, czy broń pancerna to nadal najlepszy wybór.

Nowe sposoby ochrony czołgu

Musimy jednak uwzględnić nowe trendy także w pojazdach opancerzonych i wspomnieć o rosyjskim czołgu T-14 Armata. Długo uważano, że projekt tego pojazdu to jedynie straszak, ponieważ miał zasilić rosyjską armię już dawno temu. Faktycznie nie ma pewności, czy w ogóle do niej trafi, z powodu problemów w łańcuchach dostaw, jakie wywołały w Rosji światowe sankcje. W każdym razie T-14 Armata ma być większy i cięższy od T-90.

Jednak to nie opancerzenie w T-14 ma być faktyczną innowacją (choć i temu nic nie brakuje), lecz obecność niewielkiej, drugorzędnej wieżyczki z automatycznym działkiem służącym do wykrywania nadlatujących Javelinów lub NLAW (albo Carlów Gustafów, nawet jeśli nie było to pierwotne zamierzenie konstrukcyjne) i zestrzeliwania ich jeszcze przed uderzeniem. Tego typu robo-karabin ma być też na wyposażeniu nowych brytyjskich czołgów Challenger 3.

Zwolennicy jednostek pancernych wierzą, że T-14 (i Challenger 3) w końcu udowodnią, że wojska lądowe powinny opierać się na czołgach, nawet jeśli T-90 i jego poprzednik T-72 temu nie podołały.

W zasadzie od dawna wiadomo, że nie ma takiego pancerza, który mógłby ochronić czołg przed ostrzałem innego czołgu. Jednak dziś widzimy, że stosowane pancerze nie mogą też ochronić go przed lekką bronią kształtową. By ochrona była skuteczna, potrzeba robo-działka albo innej nowej technologii.

Inne wady ciężkiego sprzętu opancerzonego

Na nowoczesnym polu walki ochrona pojazdu – przynajmniej wykraczająca poza ochronę przed pociskami i minami przeciwpiechotnymi – wydaje się coraz mniej uzasadniona.

Czołgi są jednak problematyczne także z innych powodów – na przykład nie można nimi dojechać bezpośrednio na pole bitwy, muszą być transportowane koleją lub odpowiednimi transporterami drogowymi.

Jednak w przypadku wielu nowoczesnych armii – w tym armii brytyjskiej – kolej nie jest już wykorzystywana. Co ciekawe, wojsko brytyjskie nie ma też kołowych transporterów, którymi mogłoby przemieszczać czołgi na dłuższe dystanse. Ma tylko kontrakt PFI, dzięki któremu nabyła prawo pierwokupu prywatnej floty 74 tego typu transporterów. Taką flotą transport opancerzonego uzbrojenia do wschodniej granicy Polski zająłby kilka tygodni.

Tylko w takiej sytuacji pokonanie brytyjskich sił pancernych (poprzez ich uziemienie) możliwe jest nawet bez trafiania w jeden czołg. Wystarczy zlikwidowanie floty cywilnych ciężarówek.

Alternatywa dla czołgów

Ciężka broń pancerna ma wiele wad. Oprócz bardzo ograniczonej skuteczności jej pancerza i problemów z transportem na pole bitwy należy uwzględnić jej niewielką przydatność bez wyspecjalizowanych jednostek inżynierii bojowej.

Mówi się bowiem, że czołgi to niepowstrzymane jednostki terenowe, ale wystarczy pierwsza lepsza rzeka albo przeszkoda naturalna, by zatrzymać przejazd czołgu. Tak samo wiele mostów nie jest przystosowanych do masy dzisiejszych czołgów i najzwyczajniej zawali się pod ich ciężarem. Bez wsparcia inżynierów bojowych czołgi mogą zostać zatrzymane nawet przez proste środki obronne, takie jak miny lądowe.

W praktyce wygląda to tak, że gdyby Wielka Brytania wysłała na wojnę swoją dywizję pancerną, liczyłaby ona jakieś 40 tys. żołnierzy. Ale tylko 1300 należałoby do piechoty w sekcji strzeleckiej, która tylko z rzadka opuszczałaby pojazdy pancerne i faktycznie walczyła tak, jak dziś walczą Ukraińcy.

Jednak brytyjska dywizja pancerna to w większości fikcja. Brytyjczykom byłoby ciężko zebrać jedną brygadę pancerną zdolną do walki – musieliby kompletować ją z różnych brygad tak jak rosyjska BTG. Problem ten opisał w książce „Wojna z Rosją” generał Richard Shirreff.

A biorąc pod uwagę porażkę BTG, czy tworzenie formacji tego rodzaju ma sens? Jeśli brytyjska armia ciągle się kurczy, po co wiązać tak wielu żołnierzy w fikcyjnych jednostkach, których użyteczność i zdolność bojowa są mocno dyskusyjne?

Lepszym wyborem będzie zaopatrzenie brytyjskiej armii w pojazdy Boxer, których konstrukcja jest bardziej kołowa niż gąsienicowa. Co prawda przeciwnicy tego rozwiązania drwią, że pojazdy kołowe nie mogą być zaliczane do prawdziwych pojazdów pancernych, ale ich przewaga polega, chociażby na tym, że… cóż, mogą jeździć po drogach.

Obok Boxerów, na gąsienicach mogły pojawić się Ajaxy, ale dzisiaj zdajemy sobie sprawę z tego, że mają one sporo wad konstrukcyjnych i możliwe, że zostaną wycofane, zwłaszcza że są dwa razy droższe (Boxer kosztuje jakieś 5 mln funtów, Ajax – 10 mln). Za 10 mln funtów można jednak kupić drona Reapera, którzy przy jednym przelocie jest w stanie zniszczyć kilkanaście takich pojazdów!

Najlepszym rozwiązaniem w brytyjskiej armii byłoby zatem zrezygnowanie z Ajaxów i prac nad Challengerem 3. Należy zawrócić z tej drogi, którą wybrała armia rosyjska, bo widzimy, że prowadzi ona do sromotnej porażki.

Więcej artykułów