fbpx

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

24.7 C
Warszawa
poniedziałek, 29 kwietnia, 2024

"Każdy rząd pozbawiony krytyki jest skazany na popełnianie błędów"

O upadku Francji

Francja była kiedyś najwspanialszym krajem świata, który przewodził zachodniej cywilizacji. Teraz jednak wpadła w spiralę upadku. Nawet jej obywatele zdają sobie z tego sprawę: w ubiegłorocznym sondażu aż 61 proc. zapytanych Francuzów przyznało, że ich ojczyzna chyli się ku upadkowi. Co gorsza, czują, że nie mogą temu zapobiec – informuje „The Telegraph”.

Warto przeczytać

Francuzów przepełniają dziś złość i pretensje. Napięcie narasta i przemoc wydaje się tuż za progiem – jak cztery lata temu przy okazji protestów żółtych kamizelek. Jeśli spojrzymy za fasadę tego upadającego państwa, znajdziemy tam naród pogrążony w głębokim kryzysie egzystencjalnym.

Przyczyn tego kryzysu jest wiele. Podstawową jest jednak rozpacz – rozpacz narodu od dawna oszukiwanego, pozbawionego jakiejkolwiek wiary w swoich przywódców, nawet w chwilach, kiedy akurat mówią prawdę. Nastroje można nazwać apokaliptycznymi: wielkość Francji wydaje się pieśnią przeszłości, teraźniejszość jest trudna do zniesienia, a perspektywy na przyszłość nie wyglądają ciekawie.

Na początku 2022 r. trwała jeszcze kampania prezydencka. Emmanuel Macron rywalizował z Marine Le Pen. Kiedy Rosja rozpoczęła inwazję na Ukrainę, Macron przedstawił Le Pen jako sojuszniczkę Putina i łatwo zdobył znaczną większość głosów.

Przeczytaj także:

Ponowne zwycięstwo Macrona nie było jednak świętowane z taką pompą jak jego pierwsza wygrana pięć lat temu. W 2022 r. mało kto traktuje poważnie jego wyborcze obietnice. Został wybrany jako mniejsze zło. Jego partia szybko zresztą straciła kontrolę nad francuskim Zgromadzeniem Narodowym – już po miesiącu zdominowała je skrajna prawica i skrajna lewica.

To był silny cios dla Macrona – jego rządy nad Francją stały się tylko teoretyczne, sprawując urząd prezydenta, został pozbawiony faktycznej władzy i chwały, jaką dawniej próbował zdobyć generał de Gaulle.

Teraz Macron próbuje odbudować zaufanie u francuskich obywateli. Robi to, wyrażając prawdę znaną wszystkim od dawna: że Francja przestała być dumnym przodownikiem europejskiej cywilizacji, że stała się narodem, który sam ze sobą źle się czuje, który nie potrafi zachować własnej tożsamości i nie jest już światowym wzorem praw człowieka.

W wielu regionach Francji niekontrolowana imigracja i alienacja ludności muzułmańskiej doprowadziły do atmosfery strachu lub wściekłości.

Kiedy niedawno ujawniono zabójstwo 12-letniej Loli, Macron skomentował sprawę w wywiadzie telewizyjnym. Choć twierdził, że wiele udało się osiągnąć w zakresie praworządności i porządku na ulicach, to po raz pierwszy wyartykułował niewygodną dla niego prawdę, która jest już doświadczeniem większości Francuzów: „Jeśli spojrzymy na przestępczość w dzisiejszym Paryżu, nie możemy nie zauważyć, że co najmniej połowa przestępstw pochodzi od ludzi, którzy są obcokrajowcami, albo nielegalnymi imigrantami, albo tymi, którzy czekają na pozwolenie na pobyt”.

Rok temu, gdyby podobne twierdzenie padło z ust któregoś z polityków francuskiej prawicy, Macron stanowczo by go potępił. Musi być dziś naprawdę zdesperowany, skoro sam wypowiada te słowa. Bo co one znaczą? Że Francja utraciła kontrolę nad własnymi granicami – to na pewno. Ale też znaczy to, że coraz większa część społeczeństwa, wywodząca się z byłych francuskich kolonii, nie jest dziś zintegrowana z resztą i nie potrafi się zintegrować.

To, co dzieje się w Paryżu, odzwierciedla sytuację w całej Francji. Bezprawna anarchia, jaką widzimy w stolicy, przekłada się na niemal każde inne miasto. Popisane mury, zaśmiecone ulice, akty wandalizmu – te paryskie problemy nie są dłużej paryskimi problemami, dotyczą wszystkich regionów Francji.

Infrastruktura Francji dosłownie się rozpada, nowe budynki wznoszone według projektów popularnych architektów pokazują upadek urbanistyki, degenerują się też maniery, moda, sztuka. Pożar katedry Notre Dame w 2019 r. był przykrym symbolem upadku chrześcijaństwa.

Niekorzystna sytuacja polityczna w kraju wynika z problemów ekonomicznych. Te zaś zostały spotęgowane najpierw przez pandemię koronawirusa, później przez wojnę na Ukrainie, choć oczywiście ich nie wywołały. Zarówno lewicowe, jak i prawicowe rządy we Francji przez lata tłamsiły przedsiębiorczość przez nadmierną kontrolę aparatu państwowego, czego wynikiem była scentralizowana gospodarka niezdolna, by dostosować się do globalnych przemian.

Choćby francuski przemysł samochodowy. Wciąż pracuje w nim 800 tys. ludzi, ale sprzedaż samochodów spadła o 17 proc. względem minionego roku. Renault, Citröen czy Peugeot byli wielkimi graczami, ale teraz – w wyniku wzrostu cen energii – walczą o pozostanie na rynku. Naród niemal obsesyjnie kochający samochody porzucił swoją miłość, a dyrektorzy sektora nie mają pojęcia, co robić.

Kryzys dotknął też francuski sektor energetyki jądrowej – a zapewnia ona aż 70 proc. prądu w tym kraju. Francja ma 56 reaktorów jądrowych, ale ich elementy zestarzały się i często nie nadają do dalszej eksploatacji, w wyniku czego działa niecała połowa – co jest naprawdę niepokojące w obecnej sytuacji geopolitycznej oraz w perspektywie nadchodzącej zimy.

Zarządzający francuskimi elektrowniami EDF został znacjonalizowany. Jego pierwszym „osiągnięciem” było importowane większej ilości energii niż ta, która została wyprodukowana w kraju. Z taką sytuacją Francuzi nie mieli do czynienia od dekad. Szwecja prześcignęła Francję w eksporcie energii elektrycznej, a dawny potentat stracił nawet wypracowane przed laty bezpieczeństwo energetyczne.

Problemy pojawiają się też w sektorze żywności. Krajowe rolnictwo traci, zyskuje zaś zagraniczna konkurencja. Jest to szczególnie widoczne na rynku wołowiny. Eurostat podaje, że przez ostatnie 20 lat ilość wołowiny produkowanej we Francji spadła do 1,4 mln ton, czyli zmniejszyła się o 9 proc.

W tym samym czasie szaleje inflacja i w sektorze żywności sięgnęła 11,8 proc., a same produkty świeże są we Francji droższe już o 17 proc. w porównaniu do zeszłego roku. Wynik ten jest niższy niż średnia w Unii Europejskiej, ale dzieje się tak za sprawą państwowych dotacji. Ta strategia nie sprawdzi się jednak w dłuższej perspektywie, bo jedynie ukrywa prawdziwy obraz sytuacji.

Z kolei wysokość podatków we Francji należy do czołówki krajów rozwiniętych. Stosunek obciążeń podatkowych do PKB wynosi aż 45,5 proc. i jest drugim pod względem wysokości w OECD. Wysokie pozostaje także bezrobocie, zwłaszcza wśród osób młodych – sięga 15,6 proc. Międzynarodowy Fundusz Walutowy prognozuje, że francuski PKB w tym roku wzrośnie o 2,5 punktu procentowego.

Francuski przemysł upada i dzieje się to mimo protekcjonistycznej polityki handlowej. Obszary wiejskie także nie umknęły zapaści. Narodowy Ruch Le Pen zdobywa w sondażach nawet 50 proc. poparcia – zwłaszcza poza miastami, na terenach przemysłowych i wiejskich.

Krajowy urząd statystyczny podał w zeszłym roku, że trzy miliony domów we Francji to pustostany. W przeliczeniu procentowym daje to ponad 8 proc. ogółu budynków mieszkalnych. Są nawet gminy, gdzie wskaźnik ten przekroczył 20 proc.

W wyniku scentralizowanej biurokracji, jaka we Francji tłumiła wolny rynek, nie powstały nowe gałęzie przemysłu, które teraz mogłyby zrekompensować upadek starszych. Wysokie podatki i nadmiar biurokracji ani nie przyciągnęły inwestorów, ani nie przekonały młodych przedsiębiorców i utalentowanych ludzi do pozostania na francuskim rynku.

Jednym z paradoksów współczesnej Francji jest to, że chociaż to Francuzi wymyślili tradycyjne restauracje, dzisiejsi mieszkańcy Francji odwiedzają McDonald’s chętniej niż pozostali Europejczycy. To niejedyna amerykańska moda, która działa na szkodę Francji. Podobieństwa znajdziemy także na uniwersytetach, gdzie szaleje woke culture. Nawet prezydent Macron stwierdził już, że polityka tożsamości obecna w środowiskach naukowych i politycznych grozi „rozerwaniem republiki na dwie części”.

Minister Edukacji powiedział dwa lata temu – po tym, jak islamista brutalnie zamordował nauczyciela Samuela Paty’ego – że „islamscy lewicowcy” działający na uniwersyteckich kampusach przymykają oko na muzułmański radykalizm. Jego słowa wywołały burzę na francuskich uniwersytetach. Frédérique Vidal zauważył wtedy, że część wykładowców postrzega „wszystko przez pryzmat swojej chęci dzielenia, rozszczepiania, wyznaczania wroga”.

Wydaje się, że woke culture zagraża życiu intelektualnemu każdego rozwiniętego kraju, ale Francja jest zagrożona szczególnie, ponieważ dla niej to nic nowego. Już raz znalazła się pod takim wpływem. Ponowne słabym ogniwem okazały się uczelnie. Teraz podobnie jak w 1968 r. do głosu doszło pokolenie studentów pełnych samozadowolenia, przekonanych o swojej samowystarczalności. Zagłuszają swych nieśmiałych profesorów. Starsi Francuzi dopiero powoli zauważają, jak na intelektualnych guru wykreowano tych, którzy w następstwie wydarzeń maja 1968 r. przejęli władzę.

Spośród ówczesnych aktywistów najsprytniejszym, a zarazem najbardziej cynicznym wydał się Michel Foucault. Jego teksty i wystąpienia próbowały zmienić obraz francuskiej historii, społeczeństwa i uniwersytetów. Wiele czasu minęło od jego śmierci w 1984 r., nim Francja zaczęła otrząsać się spod jego złowieszczego wpływu.

Foucault – co nie było wyjątkowe pośród amoralistów brylujących po 1968 r. – pochodził z katolickiej rodziny należącej do klasy średniej i otrzymał świetne wykształcenie. To właśnie utrata tych elementów rodzi dziś wiele niezadowolenia wśród Francuzów. Kościół nie ma już takiego znaczenia jak dawniej. Burżuazja znacząco zmalała. Wartości rodzinne są kwestionowane. Edukacja nie stymuluje już do intelektualnych poszukiwań.

Dawniej edukacja we Francji stała na bardzo wysokim poziomie i wszyscy, którzy pamiętają tamte czasy, mają dziś szczególne powody do niepokoju. Lycées i grandes écoles mocno między sobą konkurowały, były bardzo elitarne, ale potrafiły przygotować śmietankę francuskich przywódców. Wszystko to minęło po 1968 r., zepsucie dotknęło wszystkie elementy systemu edukacji.

W zeszłym roku zamknięto elitarną francuską szkołę – École Nationale d’Administration. Kształciła ona urzędników i liderów politycznych. Kolejny paradoks: zamknął ją prezydent Macron, który sam jest jej wychowankiem. Uznał jednak, że instytucja ta propaguje elitarne myślenie grupowe. I znów paradoks, bo założył ją w 1945 r. de Gaulle, szukając sposobu wyrwania władzy z rąk klas wyższych.

Choć Macron jest produktem tego systemu edukacji, aktywnie przyczynił się do jego rozkładu. Francja ma coraz słabsze wyniki w Programie Międzynarodowych Osiągnięć Uczniów, jest dużo słabiej oceniana niż Wielka Brytania albo Niemcy. W rankingu umiejętności czytania w 2018 r. spadła z 19. na 23. miejsce. W innym rankingu pięćdziesięciu najlepszych uczelni na świecie, prowadzonym przez „Times Higher Education”, znalazł się tylko jeden uniwersytet z Francji – PSL (Paris Sciences & Lettres).

Za upadkiem francuskiej edukacji idzie także upadek francuskiej nauki. Widzieliśmy to w czasie pandemii koronawirusa, kiedy Francja wiedziała, że nie będzie w stanie samodzielnie opracować szczepionki. Zresztą wyszczepienie francuskiego społeczeństwa zajęło dużo dłużej niż na przykład brytyjskiego.

W dalszej konsekwencji to edukacyjne zubożenie wpłynęło negatywnie na sądownictwo, wojsko, medycynę, a nawet media. Zresztą jakość polityków też podupadła – ale nie ma wystarczająco dobrych dziennikarzy, by prowadzili ich merytoryczną, skuteczną krytykę. Życie publiczne we Francji zostało wyjałowione.

Za wewnętrznym rozpadem Francji idzie – jak łatwo przewidzieć – jej geopolityczny upadek. Francja w niewielkim stopniu mogła wesprzeć Ukrainę w walce z rosyjskim agresorem. Straciła też swoje wpływy w północnej Afryce. Francja musiała wycofać swoje wojsko z Mali, gdzie przez dziesięć lat zmagało się z grupami dżihadystów. Z powodu braku porozumienia z rządzącą tam juntą wojskową wojska brytyjskie zostały bez wsparcia lotniczego, a swoje wpływy w regionie mogła zwiększyć – poprzez wysłanie prywatnych najemników – Rosja.

Po Brexicie Francuzi próbowali dojść do porozumienia z Niemcami, ale teraz widzimy, jak mocno rozbieżne są ich unijne interesy. Nie doszło do planowanej wspólnej wizyty w Chinach, a niedawne spotkanie Macrona i Scholza niczego nie rozwiązało. Macron miał nadzieję, że po przejściu Angeli Merkel na emeryturę, to on zostanie liderem Unii Europejskiej, ale Scholz wyraźnie zaznacza, że Niemcy zamierzają iść dalej własną drogą.

Wreszcie upadek francuskiej potęgi dosięga także kultury wysokiej, w której przez wieki wiele osiągnęła. Co prawda niedawno przyznano Literacką Nagrodę Nobla 84-letniej pisarce francuskiej Annie Ernaux, ale jest ona autorką koncentrującą się na szczegółach swojej codziennej egzystencji. Owszem, może to robić wrażenie na odbiorcy, ale nie jest materiałem na wielką, ponadczasową literaturę. W jej prozie nie znajdziemy dumnego francuskiego narodu, a raczej echa solipsyzmu i nihilizmu charakterystyczne dla stanu upadku.

Na początku tego roku ukazała się powieść innego znanego obecnie pisarza francuskiego – Michela Houellebecqa. „Anéantir” („Zniszczyć”) dzieje się w 2027 r., kiedy z urzędem prezydenta żegna się po drugiej kadencji Macron. Ale odchodzi na emeryturę w dość ponurych warunkach – Francję gnębi bieda i bezrobocie, do tego społeczeństwo szybko się starzeje. Nic dziwnego, że jednym z istotnych motywów powieści są śmiertelne choroby.

Houellebecq nie widzi przed Francją świetlanej przyszłości. Francja jest już w głębokim kryzysie – gospodarczym, społecznym, edukacyjnym, politycznym – i Macron nie jest w stanie tak szybko i skutecznie naprawić błędów, które do tego kryzysu doprowadziły. A pesymizm najsłynniejszego współczesnego pisarza tego kraju wiele zdradza o kondycji narodu.

Więcej artykułów

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Wpisz komentarz!
Wpisz imię

Najnowsze artykuły

Translate »